wtorek, 22 października 2013

epokowe bóle człowieka nowego wieku w kolejce stojącego

Stanie w sklepowej kolejce jawi mi się jako jedna z najbardziej bezsensownych rzeczy, która może człowieka szarego spotkać. Jest to marnowanie czasu na wręcz globalną skalę. Jakby tak policzyć czas spędzony w kolejkach, to pewnie parę ładnych urlopów by się z tego uskładało. Jest to jednakże pewien rodzaj "zła koniecznego". Ktoś to tak wymyślił i tak to sobie funkcjonuje. Jednakże z kolejką jak z życiem - może być lżej, może być ciężej. Ciężej jest wtedy jak:


- osoba przed Tobą postanawia zapłacić drobnymi. Wszystkimi jakie składała od przeszło dwóch dekad. I jest to emeryt, który nie wpadnie na pomysł, żeby to wszystko wysypać - tylko wyciąga. Grosz za groszem. Moneta za monetą. Powoli. Ty stoisz i na to patrzysz. Stoisz z jednym produktem. JEDNYM. W głowie pojawiają się wtedy obrazy obozów koncentracyjnych dla ludzi płacących drobnymi. Ja rozumiem, że się uskładało. Że do tej pory płaciło się głównie banknotami po 10 zł (kto mi zabroni - PANISKO JESTEM - patrzta mam banknoty - BANKNOTY) i to nawet za bułkę. Pokaże, że mam papierowy hajs - JEBAĆ BIEDĘ NA 100%. Co więcej, jak to zwykle bywa, Tobie oczywiście czas ucieka, bo masz właśnie ratować świat o zagłady. A sprzedawczyni liczy, 1, 2 i 5 groszy. I jest impreza......

W ogóle taka mała porada. Coś co zaoszczędza chociaż trochę czasu Tobie i zapewne będzie zbawieniem dla ludzi stojących w kolejce "za Tobą". 
Jeżeli akurat, stojąc w kolejce, nie rozmawiasz przez telefon. Albo nie taksujesz atrakcyjnego zadu osoby stojącej przed Tobą, ewentualnie atrakcyjnego osobnika płci przeciwnej z kolejki dalej. Albo nie myślisz nad dziełami Spinozy, które przeczytałeś rankiem. Ewentualnie, nie starasz się rozwiązać problemów globalnego ocieplenia, wojny domowej w Syrii, kryzysu gospodarczego i nie wymyślasz nowego i spójnego systemu filozoficznego, to możesz uwaga, uwaga, odliczyć sobie pieniądze WCZEŚNIEJ. Nie mówię o sytuacjach, kiedy masz na taśmie pierdyliard produktów - wiadomo, nie da rady policzyć, ile to kosztuje. Aleeee.... jeżeli akurat kupujesz chleb, żeby przefiltrować denaturat i do tego z jakiegoś niewiadomego powodu - kubek żelu do włosów - to zapewne jesteś w stanie ocenić, ile to kosztuje. I zamiast stać i tępo wpatrywać się w horyzont sklepu, nie robiąc totalnie nic - możesz uwaga!!! uwaga!!! .... wyciągnąć portfel i zobaczyć jak możesz zapłacić. Czy drobnymi, czy banknotem czy kartą wreszcie. Jeżeli to gotówka, to możesz kwotę przygotować, zamiast szukać jej w portfelu przy kasie. I wszyscy będą zadowoleni i Ci za Tobą i Ty, bo szybciej zapłacisz i generalnie wszystko będzie tak pięknie i tak cudownie i jednorożce z tęczą z dupy i w ogóle.......

- osoba przed Tobą odkrywa, że jednak czegoś nie chce - zwykle odkrywa to jak zostało już "nabite" na kasę - jest to jedna z najbardziej wkurzających rzeczy. Bo przecież wiadomo, że za klientem chodzi kolo ze strzelbą  - czas na wybór danego produktu, to co najwyżej półtorej minuty, a potem kulka w łeb. Ale wiadomo klient nasz Pan - przecież nikt nie zabroni zrezygnować - a że trzeba wołać kogoś z obsługi, żeby produkt wycofał. A co to obchodzi KLYENTA. A Ty stoisz z tą jedną bułką kajzerką i Cię krew zalewa.

- a te majtki to z czego są ? - na cholerę pytasz przy kasie. Ta biedna kobieta ma zwykle za zadanie, jedynie zabrać od Ciebie pieniądze. Ona nie jest informacją. Nie rozwiąże Twoich problemów egzystencjalnych. Jak jesteś w sklepie, to możesz poszukać kogoś z obsługi. To naprawdę nie boli... Pomyśl, ile to przekleństw mniej padnie na tym świecie, jeżeli Twoje wątpliwości nie będą powodować,  że ktoś jeszcze będzie przez nie tracił czas.

- ale kiedyś to było tańsze - na cholerę w ogóle wypowiadasz przy kasie takie stwierdzenia. Co ta biedna kobieta ma Ci powiedzieć. Czy to ona ustala ceny? Nie. Czy ona ma jakiś wpływ na to wszystko? Nie. Ja wiem, że jesteś Panisko boś klient, a szef rano na Ciebie krzywo się spojrzał i teraz musisz się zemścić. Ale ta biedna osoba na kasie naprawdę nie jest osobą, która powinna zbierać na klatę Twoje nieudane życie. Zarabia minimalną albo i poniżej, bo jest na jakiejś umowie śmieciowej. Po co ględzisz. To nikogo nie obchodzi. Jeżeli boli Cię życie, kup sobie psa - będziesz mógł do niego gadać dopóki Cie nie zagryzie. Wtedy świat będzie miał spokój......

 Przepraszam za żółć, ale ostatnio co rano jestem w Biedronce i jedyną grupą społeczną, która jako tako się przy kasie "zachowuje", są żule którzy kupują jednego, najtańszego, browara i mają zawsze odliczone drobne :)

czwartek, 17 października 2013

Świeże znicze

Zawsze będzie mnie fascynować, jak szybko w tym kraju pojawiają się dekoracje świąteczne w sklepach. Co więcej w chwili obecnej dochodzi do paranoicznej sytaucji, gdzie dekoracje Świąt Bożego Narodzenia mieszają się z dekoracjami Święta Zmarłych oraz Halloween. Zawsze to jest budujące, że tak wszystko naraz i w takim bogatym "świętującym" kraju żyjemy. Mikołaj z dynią na głowie zapala znicza - rzeczywistość polskiego hipermarketu. Jak to mawiają "biznes is biznes". Z drugiej strony za czas jakiś pewnie będziemy świętować Ramadan, więc chyba warto teraz napatrzyć się na Mikołaja. :)

czwartek, 10 października 2013

bo mi się yeah bło

Ostatnio, w związku z wydarzeniami powszechnie znanymi, przypomniał mi się pewien dowcip:

Spotyka się dwóch kumpli:
- Coś taki smutny?
- A masakra z żoną.....
- No ale co się stało?
- No bo widzisz siedziałem z żoną przy obiedzie. I ona nalała zupę. I tak jemy. I chciałem ją poprosić o sól. A zamiast "Podasz mi sól kochanie?" wyszło mi "GŁUPIA KURWO PRZEJEBAŁEM PRZEZ CIEBIE NAJLEPSZE LATA ŻYCIA". 

Ja rozumiem, że arcybiskup mógł chcieć powiedzieć co innego. Ja rozumiem, że może co innego miał na myśli. Że nie chciał ... i w ogóle. Ale na tkankę tłuszczową Magdy Gessler - to jest osoba publiczna. Od osoby publicznej wymaga się więcej - po pierwsze zdolności oratorskich (co w naszym kraju polskim zwykle zawęża się do tego, żeby nie przeklinał i mówił w miarę zrozumiale), po drugie myślenia jak to co powie będzie odebrane ( i to jest jak najbardziej i głównie w interesie mówiącego), po trzecie wreszcie - że osoba publiczna posiada przynajmniej pewne zasoby inteligencji (wiem, że dużo wymagam - ale nie chodzi mi tutaj o celebrytów - bo oni tak naprawdę nic nie muszą mieć), które to zasoby spożytkuje min. po to, aby jego wypowiedź pasowała do zajmowanego stanowiska, poglądów, które to stanowisko reprezentuje etc. etc.

Arcybiskup nie może się wykręcić z tego co powiedział. Szczerze mówiąc, zanim wybuchnąłem pustym śmiechem, to przez chwilę krew mnie zalała. Przecież z tej wypowiedzi wynikało, że księża są podatni na impulsy seksualne. Co więcej, że są na tyle zdegenerowani i "nagrzani", że te impulsy odbierają także od dzieci. Jasne, że natury nie da się wyrugować z ludzkiego jestestwa, ale na krótkie nóżki Kaczyńskiego, chociaż publicznie wysoki hierarcha kościelny powinien powstrzymać się od wypowiedzi, że księża są takimi przywarami targani. Oczywiście, że są - ale po to siedzą ileś tam lat w seminarium, żeby nauczyć się jak sobie z tym radzić - przez modlitwę, zimne kąpiele, nie wiem .... cokolwiek....   Co więcej, jeżeli tacy ludzie sobie z tym poradzić nie potrafią, to obowiązkiem kościoła jest takich ludzi do stanu kapłańskiego nie dopuścić. 

Kościół sam sobie strzela gola w tej sytuacji. Co więcej powinno do hierarchów dotrzeć, że to nie są już złote czasy kiedy lud ciemny był w nich ślepo zapatrzony. Jeżeli się potkną, to nie da się tego zbyć uśmieszkiem i standardowym "nie o to chodziło". 
Czas skłonić głowy mości Panowie - coś czego od bardzo, bardzo dawna nie robiliście......

niedziela, 6 października 2013

wietrzna walka

Żyjemy w takim kraju dziwnym - którego właściwość polega na tym, iż toczy się tu wieczna wojna. Co najzabawniejsze walczą wszyscy ze wszystkimi i to odkąd człowiek przyjedzie na świat i jako tako zacznie udzielać się w społeczeństwie. 

Ot chociażby szkoła - odwieczna walka nauczycieli z uczniami. Uczniowie za wszelką cenę starają się wyrwać dla siebie jak najwięcej, jak najmniejszym kosztem. Bo czymże jest "ściągnie" jak nie pojedynkiem nauczyciel kontra uczniowie? Kto okaże się sprytniejszy, kto kogo przechytrzy..... 

Potem człowiek idzie na studia gdzie to ściera się co krok z władzami uniwerku, jak również z profesorami. Czy uda się przełożyć egzamin, czy moja zbolała twarz przekona dziekana, że jestem umierający..... Z drugiej strony uniwersytet też działa jakby chciał studentów zabić "w imię nauki". Czyli sesja tak ułożona, że albo oduczysz się snu, albo coś ulejesz. Ewentualnie możesz zakombinować i coś przełożyć, na coś nie iść etc. 

A sprzedawcy? A kupujący? Permanentna walka jednych z drugimi. Sprzedający stara się wcisnąć komuś chłam - kupujący stara się nie dać (że tylko można przywołać tutaj próbę kupna samochodu używanego - ale to temat na osobnego i to bardzo długiego posta). Podobnie kupujący - ileż to razy próbują wcisnąć lewą reklamację....

Państwo dyma obywateli na podatkach i świadczeniach. Obywatele nie pozostają państwu dłużni - "szara strefa" to się nazywa czy jakoś tak ;)

Policjanci z drogówki :D tutaj pozostaje się tylko uśmiechnąć. Z drugiej strony kierowcy, którzy za wszelką cenę starają się uniknąć czy to mandatów z fotoradarów, czy to jakiejkolwiek innej odpowiedzialności.

I można by tak jeszcze długo, długo wymieniać.....

Teoretycznie każdy, kto chciałby nasze Państwo piękne podbić trafia w wir ciągłej wojny. Trafia do kraju, gdzie jedną z najważniejszych cech jest "cwaniactwo". A to jak sobie poradzisz nie ma nic wspólnego z działaniem zgodnie z normami, czy jakimś dekalogiem. Dlatego rozmontowaliśmy Związek Radziecki. Dlatego mówi się, że najlepsi szpiedzy to, poza Izraelczykami, Polacy..... To dlaczego Moczarski siedząc ze Stroopem w celi śmiał się w duchu, na deklarację Stroopa, że polscy strażacy w czasie drugiej wojny światowej tak pięknie i wiernie defilowali przed Hitlerem (podczas gdy 90 % z nich należało do AK).  Dlatego, wreszcie, mamy słowo "skombinować" - które w znaczeniu jakie się mu u nas nadaje, nie ma odpowiednika w żadnym innym języku.

Piszący te słowa ma tego pełną świadomość - co więcej - stoi on w równym szeregu z pozostałymi 38 milionami "cwaniakami" tego kraju.I nawet nie próbuje oceniać moralności tego wszystkiego - bo oceniać powinien człowiek "bez skazy" - a takiego w tym kraju chyba jednak brak :)

Czego Wam i sobie w ten niedzielny wieczór życzę :)

sobota, 5 października 2013

cóż by innego w sobotni poranek

Poranek nastał dzisiaj dla mnie ok. godziny 13. Nie będę ukrywał, że w dniu wczorajszym dałem upust potrzebie tzw. resetu. Mało to intelektualne, mało to rozwijające, ale wiadomo, że nieraz człowiek musi się po prostu "urżnąć". Zdarza się to każdemu - oby tylko w granicach rozsądku. Jak to mówią in vino veritas - bo budząc się na kacu, dochodzimy do wniosku, że część naszych problemów jest wyolbrzymiona a część w ogóle problemem nie jest - tylko jakąś tam normalną częścią żywota, przez którą nie pierwsi przechodzimy. Wnioski takie, pomimo bolącej głowy i ogólnego samopoczucia na zasadzie "dlaczego ja", pozwalają na chwilę wytchnienia.

 Ale ja nie o tym. Ponieważ dzisiaj weny brak na posta dłuższego, będzie post krótszy, ale nie mniej, mam nadzieję ciekawy. Bo też i wpadłem na pomysł

Oto mój subiektywny wybór pięciu piosenek "na kaca" z krótkim uzasadnieniem dlaczego - kiedyś już coś takiego robiłem - ale zrobię po raz drugi :):

5. Hurts - Wonderful life - wybór może wydawać się zaskakujący, bo piosenka z takim tytułem z pewnością nie pasuje do samopoczucia na kacu - agonia i horror odczuwane na kacu nie mają nic wspólnego ze wspaniałym życiem. Jednakże, przynajmniej ja, na kacu i tak nie bardzo wsłuchuję się w tekst - a BITY w tym kawałku działają na mnie jakoś tak uspokajająco. No i powtarzane w refrenie "nie poddawaj się" działa jakoś tak mobilizująco jak człowiek dogorywa.


4. The Cure - Pictures of you - kawałek dla ludzi, którzy cierpią na kaca w typie "gdzie byłem, z kim byłem" lub inaczej dla tych, co się im film urwał :) i gdzieś tam w głowie przebijają się obrazy wieczoru minionego. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że nasz wieczór nie skończył się w jednej knajpie (w tej w której "zaczynaliśmy")  a rejestr smsów i rozmów pozwala sądzić, że powiedzieliśmy wielu osobom wiele rzeczy za które jeszcze długie miesiące będziemy się czerwienić. Z drugiej strony - kto tak nie miał niech pierwszy rzuci kamień :P

3. Coldplay - Paradise - (czy tylko ja w tej piosence słyszę w refrenie parrot dies ?!?!?!?!) tutaj wszelki komentarz zbędny ;)

2. Black Sabbath - Planet caravan - coś z klasyki. Ja wiem, że grupa Ozzyego kojarzy się głównie z szarpaniem drutów, ale mieli też oni parę piosenek spokojnych wielce (bo wiadomo, że najlepsze ballady piszą rockowcy :)) ta jest bardzo bardzo spokojna, żeby użyć nawet bardziej takiego skomplikowanego słownictwa - ma taki oniryczny klimat. I bardzo bardzo nadaje się, na momenty kiedy cała rzeczywistość boli i chcemy, żeby przestała.

1. i na koniec, coś czego nie mogło zabraknąć w zestawieniu - piosenka tak doskonale nadająca się na kaca i poniekąd nawet o kacu mówiąca :D 


Życzę Wam dobrej nocy i idę odespać :D


piątek, 4 października 2013

bo mnie boli

Tragedia stała się straszna, smutek duszę moją ogarnął na wieść tą. Czarne chmury się zebrały na horyzoncie, tornado nadciąga, skarbówka się do kontroli gotuje, w bułkach z serem zaczęło być więcej bułki niż sera, krowy kwaśne mleko zaczęły dawać, polska telewizja zaczęła puszczać kiepskie seriale (ironia taka)..... trzeba by się jednym słowem NAPIĆ.... HA!!! tylko, że teraz za ten luksus znieczulenia się, trzeba będzie zapłacić więcej - bo SE rząd wymyślił, że dziurę w budżecie załata, sięgając do kieszeni naszych. W których to kieszeniach odłożoną gotowiznę (takie staropolskie określenie gotówki - a co - znam to użyje) mieliśmy na zakup ulubionej w tym kraju substancji do kolorowania rzeczywistości - alkoholem zwanej. Rząd podniesie akcyzę (na fajki również - ale ponieważ nie palę to dusza ma nie cierpi i nie płacze - choć jak ktoś i pali i pije to w dwójnasób po dupie dostanie - smutne to bardzo jest :( ). Flaszka półlitrowa znieczulacza obiegowego ma podrożeć o złotych dwa. Co tak naprawdę wydaje się kwotą, może nie jakąś powalającą - ale zawsze to dwa złote mniej. 

Z tego co słyszałem to przeciwko podwyżce są zarówno konsumenci jak i producenci - co dziwić nie powinno, bo akcyza to taki podatek dziwny co służy de facto tylko rządowi, do zatkania tego, co przez nieumiejętną gospodarkę podziurawiło się za bardzo - o budżecie w tym miejscu, rzecz jasna, piszę. 

Pewnie powrotu szarej strefy z okresu kiedy flaszka kosztowała jeszcze złotych 25 za wódkę najpodlejszą (tak koło 2000 roku to było) nie będzie - ale rząd idzie w dobrą stronę, aby znowu handlowało się wódką marki "Stevie Wonder", "Ray Charles", a z europejskich marek "Andrea Bocelli" - wiem, że żart niski, ale co mi tam :P

Także dobrze nie ma - na szczęście, że muzyki przynajmniej za darmo można posłuchać ;)

Wstawiam teledysk i piosenkę ładną - o sercu złamanym :D



czwartek, 3 października 2013

pierwszy październikowy

Jest jak przeziębienie, jak podwyżka akcyzy na alkohol (smutek duszę ma rozrywa), jak brak przelewu pensji dziesiątego, jak brak ulubionego rodzaju bułek w piekarni (mimo, że zawsze były) - nikt się go nie spodziewa. Dzisiaj rano, po wyjściu z bloku, oczom moim pięknym, niebieskim, jak jeziora głębokim (jak się sam nie pochwalę to mnie nikt nie pochwali) ukazał się widok, który uświadomił, że to już ta pora roku kiedy "pizga złem", "naparza apokalipsą", "wieje cierpieniem". Otóż - szyby samochodów okolicznych pokryte były SZRONEM. Widok ten, pozwolił zapalić się w moim umęczonym umyśle,  tym nielicznym zwojom mózgowym, które zdążyły się obudzić (wiadomo "poranek to zło") i doprowadził do jedynego słusznego wnioskowania skutkowo-przyczynowego - BĘDĘ KURWA SKROBAŁ SZYBY BO SZRON. Na twarzach okolicznych zobaczyłem również, podobny do mojego (tzn swojego nie widziałem, bo lustra przy sobie nie miałem, ale zapewne taki był), wyraz radości graniczącej wręcz z ekstazą, że wreszcie będzie można sobie poskrobać szyby. 

Umęczony zatem całą sytuacją ruszyłem szukać w bagażniku wyrobu chińskiego w postaci drapaczki w kolorze pięknym - jasno-zgnito-zielonym, który to kolor jednoznacznie na myśl przywodzi kolor szynki za długo (w pewnym momencie, po wykształceniu przez nią własnej inteligencji, także wbrew jej woli) w lodówce przetrzymywanej. 

Szybę oskrobałem, ze świadomością, że teraz coraz częściej proceder ten uskuteczniał będę. I że będzie to proceder bezsensowną stratą czasu będący. I uświadomiło mi to również, że zima idzie - a okres ciepła bezpowrotnie skończył się..... i że ciepło będzie najpewniej za miesięcy dopiero siedem. Heh - przynajmniej dużych pająków u nas nie ma, a jakby było ciepło to pewnie tarantule by sobie to tu to tam biegały (wiem mało to pocieszające, ale zawsze coś:D).

A poniżej piosnka, dobra na rozruszanie z teledyskiem zabawnym - była kiedyś taka piosenka dyskotekowa Call on Me i tam też, w teledysku, takie dziewoje zgrabne tańczyły-ćwiczyły. Tylko, że tam nie było pentagramu i panów przebranych za czcicieli szatana - co moim skromnym zdaniem, w połączeniu z układem choreograficznym, który wespół z kobietami wykonują- daje efekt niezwykle komiczny. (piosnka w odbiorze jest przyjemna, także bez strachu z tymi czcicielami :)






środa, 2 października 2013

bo Internet potrafi - vol 1

Tak sobie pomyślałem, że najlepsze co można znaleźć w Internecie to nieograniczone wręcz pokłady złośliwości, ironii i sarkazmu. Co więcej, powyższe jest często doprawione także sporą dawką inteligencji. W internecie obśmiane może zostać wszystko. Mnie najbardziej podoba się, kiedy obśmiany zostaje blichtr i przesłodzone wyrażanie uczuć. Amću ćamću - wszystko takie słodziutkie i nagle INTERNET :D Na przykład czego wstawiam poniższe :)



wtorek, 1 października 2013

oj Panie daleko, że Panie pojechoł

Ajajajaj - żem był został wysłan w podróż daleką a niebezpieczną wielce. Bo mię  na trakt do stolycy życie rzuciło.  Podróż odbyłem przy wykorzystaniu kolej żelaznej - gdzie usługę tą świadczy jedyne i nieocenione PKP. Już to samo - że z PKP korzystałem - powinno dać do myślenia jakim to męstwem i odpornością na trudy moja osoba się cechuje. W oczekiwaniu na pociąg nic się nie zdarzyło - skonsumowałem bułę z pastą tuńczykową, którą to wodą świeżą, z butelki PET, popiłem. Przy konsumpcji na peronie w oczy rzuciło mi się z 3 albo 4 jegomościów paradujących w słuchawkach dużych, co się ich zwykle w domu używa. Tutaj zadałem sobie pytanie jedyne słuszne - PO CO? PO CO nosić słuchawki z ogromnymi "muszlami". Ani to wygodnie - bo takie słuchawki ciężko schować i przenosić bez jakiegoś plecaka czy tam torby, jakość dźwięku pewnie lepsza - ale dobre zwykłe słuchawki "małe" też dają radę - zresztą, ile to w ruchu tej muzyki człowiek posłucha. Tutaj mnie olśniło - że to przecież nie o zainteresowanie muzyką chodzi. Nie o jakość dźwięku, nie o wygodę. A o modę .... bo to na takich słuchawkach dobrze widać, jaka  to firma je wyprodukowała. A jak firma to i wiadomo, że droższa albo bardziej jeszcze droga. A jak droga to wiadomo, że właściciel wszelakimi najlepszymi przymiotami ducha i ciała się cechuje. A jak droższa niż droga, to już prawie powinno się przy takim jegomościu uklęknąć - że on ma takie słuchawki a my takich słuchawek nie mamy......
 NO cóż w średniowieczu noszono pantofle z zawiniętymi noskami, na końcu których znajdowały się dzwoneczki... Kretyn nie-kretyn, ważne że modny. 

Ale wracając do meritum. Wsiadłem do pociagu byle jakiego... wróć..... wsiadłem do dobrego pociągu. Odnalazłem swój przedział. Wsiadłem. Popatrzyły się na mnie mordy jakieś trzy, należące do jegomościów w dresach firmowych. Nie dając po sobie poznać zdziwienia, rzekłem powszechnie przyjęte w tym kraju powitanie - Dzień dobry. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza. Usiadłem zatem na miejscu i zacząłem sobie akta na rozprawę czytać. Po chwili doszedł mnie język jakby polski ale nie polski. Jakby znany ale nie znany zupełnie. Okazało się, że trójka w dresach z Federacji Rosyjskiej pochodzi. Spodziewałem się zatem, że zaraz wyciągną spirytus i w ramach bratniej pomocy schleją mnie do nieprzytomności. Jednakże widać na wschód także dotarła cywilizacja, bo zachowanie trójki było bardzo przyzwoite i w ogóle nie nacechowane alkoholizmem (a szkoda..... ;P).

W pewnym momencie poszedłem rozprostować nogi. Wychodząc na korytarz zdumiałem się niezmiernie, gdyż za szybą czekał mnie widok oto taki, który nie bacząc na ewentualnie niebezpieczeństwa uwieczniłem:





Otóż, zatem.... na korytarzu stał czajnik....w pociągu... abstrakcja tej sytuacji pozwoliła mi uwierzyć, że jednak piłem z ruskimi. Oczy przecierałem ze zdumienia kilkakrotnie. Skąd czajnik wziął się - nie pytałem. Czy to jakaś instalacja sztuki nowoczesnej. Czy to jakiś zbieg z wagonu barowego WARSU. O to nie pytałem..... Potem czajnik znikł i więcej go nie widziałem. Zapewne wrócił do swojego wymiaru - gdzie czajniki jeżdżą pociągami a parowary pilotują śmigłowce...... Tematu nie drążę - jak widać ostatnio moje życie dryfuje w jakieś niewyobrażalne poziomy abstrakcji. :D (ale serio... czajnik.....)

Warszawa powitała mnie jak zwykle - ruchem, hałasem etc. Taksówkarze, z których usług korzystałem, jak zwykle jeździli jak popierd........ jeździli dosyć ryzykownie. Ruch był jak zwykle duży. Etc etc. czyli to co wszędzie, tylko że większe i więcej. 

Miałem dzisiaj możliwość stawać przed Sądem Okręgowym. Sąd Okręgowy w Warszawie nie jest prosty. Sąd Okręgowy w Warszawie nie jest łatwy. Co w nim takiego nie fajnego? Rozłożenie korytarzy. Uprzedzony wcześniej o trudnościach z odnalezieniem miejsca docelowego - salą rozpraw zwanego - zerknąłem na mapkę zawieszoną na piętrze, gdzie była "moja sala rozpraw". Pozwolił mi się to jako tako rozeznać gdzie iść powinienem . Na dowód tego, że bez mapki trudno:

 Nie wiem ... i z pewnością nigdy się nie dowiem, jakie środki psychotropowe brała osoba, która to projektowała. Nie dowiem się też zapewne, na jaką chorobę psychiczną cierpiała i czy jest to choroba dziedziczna - i gdzieś tam nie powstaje kolejne, abstrakcyjne rozłożenie korytarzy w stylu "utrudnijmy wszystkim życie" projektowane przez dziedziczkę/dziedzica tejże choroby. W takich sytuacjach jak ta, dobitnie pokazano, że w kraju tym są sytuacje, kiedy należy wyłączyć logikę - tutaj nie ma żadnej. Poza tym gdzieś umknęła projektującemu literka C. Przyczyn nie znam - ale wskazuje to również na jakąś fobię wywołaną literką C. W każdym razie ja oficjalnie współczuję literce C, że została tak oficjalnie olana.
Numeracja jak widać, też działa w jakiś sposób, którego zrozumieć nie sposób (zamierzone powtórzenie). No w każdym razie salę znalazłem - ale byłoby ciężko. Rozkład ten przebija chyba tylko rozkład pokojów w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach - kto był i się zgubił ten wie :D.

Powrót mi się udał bez większych przygód. PKP jak to PKP wiadomo. Chociaż w Intercity się nawet trochę starają - i generalnie nie wygląda to jak w TLK, gdzie element T - taniości - przeważa totalnie nad wszystkim. Innym słowy - trafienie na "nowy" skład czyni podróż zdecydowanie znośniejszą, niż trafienie na stary skład - ale o tym przecież wszyscy doskonale wiedzą. 

Po przyjeździe, ponieważ od buły o 7.30 rano, nie bardzo miałem czas coś zjeść postanowiłem udać się spożyć jakiś posiłek. Nie wiem jaka cholera mnie tknęła - ale zobaczywszy, że niedaleko jest burger king, a ja jeszcze nigdy tam nie jadłem postanowiłem spróbować. Właściwie to nie wiem na co liczyłem - smakowało to wszystko tak samo papierowo jak w Mac Donaldzie (Tusku - tak wiem suchar). Za tą kwotę co na bułę w burger królu wydałem to coś przyzwoitego można by zjeść, gdziekolwiek indziej. No ale jak to mówią, mądry polak po szkodzie. A jakbym nie spróbował to bym się nie dowiedział :D


P.S. od dzisiaj posty nowe pojawiać się będą codziennie. Oczywiście krótkie to będą wpisy. Dłuższe jak znajdę coś wartego opisania :) albo jak coś wartego opisania znajdzie mnie :).




sobota, 28 września 2013

przybliżenie wiedzy tajemnej

Ojj dawno mnie tu nie było.... miesiąc ponad, a to czasu dużo. Wręcz można by użyć powszechnie przyjętego w tym kraju określenia, wskazującego na dużą ilość czegoś tj. w chuj. Ale jak to mówią wszyscy fani przeszczepów: Lepiej późno, niż wcale. Czemu mnie nie było? Odpowiedzieć nie jestem wstanie na pytanie tak postawione udzielić jednoznacznej. Jedyne co rzec mogę, to iż wykazałem się ludzkimi cechami (a więc jednak jestem człowiekiem) w postaci braku mobilizacji. Przynajmniej przez miesiąc parę tematów mi się uzbierało - co ułatwi pisanie mam nadzieję regularnie.

Dzisiaj zatem będzie o tym, czym zajmuje się zawodowo. Tzn zajmuje się tym... no.... tym....... prawem się zajmuje się.  Prawo w tym kraju (jak i chyba po trosze w każdym)- stało się wiedzą tajemną. Pracowało na to wiele pokoleń, aby zagmatwać wszystkie regulacje tak - co by mógł się w nich rozeznać jedynie człowiek do tego odpowiednio przygotowany. Wychodzę jednak z założenia, że tak do końca ludzie mojego pokroju nie są zbędni - skoro zawód polegający na zajmowaniu się przepisami utrzymał się lekko licząc od starożytnego Rzymu (chociaż pewnie i w Azji, i to pewnie jeszcze wcześniej, taki zawód się wykształcił - ale nie chce się w tej materii mądrzyć, bo nie wiem). Z drugiej strony - to samo można powiedzieć o kurtyzanach......., że od tak dawna usługi swe świadczą....

I że samo zagmatwanie nie jest tylko dziełem lat ostatnich, lecz może poszczycić się historią tak starą jak i stary jest pomysł regulowania życia jakimiś normami. Że wskażę tutaj na 10 norm powszechnie znanych (których wykładnia jest przedmiotem sporu, od ich ogłoszenia przez jakiegoś kola który zlazł z jakiegoś melanżu z góry wysokiej - Mojżesz mu było czy coś w ten deseń) - i powszechnie łamanych w zakresie przynajmniej czterech z nich. Na szczęście za te 4 na tym padole błyskawice z niebios nie spadają - bo pewnie i też nikt by na tym padole nie egzystował. Ale ja nie o tym..... 

Chciałem napisać tutaj o rzeczy bardzo strasznie powszechnej, której każdy doświadcza przynajmniej kilkakrotnie w ciągu tygodnia. Otóż chciałem napisać o UMOWACH. I o tym - tutaj użyje wulgaryzmu - na chuj nam spisywać te umowy.

Kupujesz co rano bułę i twaróg (ewentualnie plaster dupy świni). Już zawierasz umowę.
Kupujesz wódę - umowa. Kupujesz bilet autobusowy powrotny, bo piłeś wódę i nie możesz prowadzić - umowa. Wiadomo, takich umów nikt nie będzie pisał - bo też i na co nam umowa sprzedaży, na 14 stronach, która dotyczy zakupu buły?!?!?!? Użyję mojego ulubionego w tym poście przekleństwa - na chuj nam taka umowa. No faktycznie jest zupełnie zbędna - chociaż, gdyby ktoś chciał - to ja za odpowiednią opłatą umowę taką przygotuję...... :P

Ale teraz trochę inaczej. W mieszkaniu nam się znudziły kafelki. Mieliśmy swoją brutalną black metalową przeszłość. Wyznawaliśmy czarnego pana i łakomie patrzyliśmy na kota sąsiadów, zastanawiając się czy z jego wnętrzności uda się, na stole ofiarnym, ułożyć znak magiczny JAJA LUCYFERA. W tym, jakże radosnym czasie, dopuszczaliśmy jedynie różne odcienie koloru czarnego - od grobowej pomroki po słoneczną otchłań. Kolor ten zdominował nie tylko nasz ubiór czy też firanki, ale także zaowocował fundnięcie sobie czarnej terakoty i glazury  w łazience......

Jednakże kiedyś trzeba wydorośleć. Płyty skandynawskich twórców jedynej tru muzyki nie bawią jak dawniej. Figura czarnego pana nadała się na podpałkę do grilla. Człowiek teraz chodzi na radosne imprezy i rozmawia o sprawach zawodowych - ewentualnie gdzie pojedzie na dwa tygodnie urlopu. No jednym słowem - PROZA ŻYCIA. Proza ta doprowadziła także, do poważnej i niosącej długofalowe skutki decyzji o zmianie terakoty i glazury.

Ponieważ w tym kraju usługi firm remontowych są dostępne w cenach absurdalnych, wybór padł na tzw. fachowca w osobie PANA JANKA Z POD SIEDEMNASTKI. Pan Janek terakotę kładł w spółdzielni od zarania dziejów - ponoć kafelkował sanitariaty na arce u Noego, a u Jezusa robił kabinę prysznicową, że nawet Maryja była ukontentowana, że tak szybko i fachowo i nic nie przecieka. Więc Pan Janek to jest fachura taki, że ło ho ho ho. Ale jak każdy geniusz Pan Janek ma przywary. Właściwie to nie jest nawet wada - to jest pewne drobne pęknięcie na jego charakterze. Ot taka naleciałość człowieka żyjącego w reżmie pracy. Otóż, Pan Janek nieraz..... hmmm ... właściwie to złego słowa użyłem. Pan Janek czasem, codziennie lubi sobie wypić pół litra.... rano... na czczo..... 

Ale, nic to - przecież to fachowiec i przy rozmowie mu się mówiło - ale Panie Janku, żeby to w miarę szybko było. No i on przecież zapewnił, że szybko będzie. No tak powiedział..... I powiedział też, żeby zaliczkę.... bo dziatki małe w domu... głodne..... kot miauczy... pies smutny.... żona krzyczy.... pinindzy ni ma.....No to ile Panie Janku? No tak 1/3 - ale dla Państwa zrobię naprawdę szybko - w tydzień się uwinę, że na następny łikend, będzie się można nową łazienką chwalić.  Że znajomi będą zazdrościć i człowiek stłamszone ego trochę podbuduje. I Pan Jan zapowiedział, że w poniedziałek to on od 6 zaczyna i harował będzie jak Boża mrówka przynajmniej przez godzin 14. A umowy to spisywać nie a po co.... na co to komu ... przecie my poważne ludzie są...... niech umowy to se biznesmeny spisują, albo bogocze jakoweś. 

Poniedziałek 6 rano - dzwonek u drzwi milczy. Czynność tą kontynuuje przez następne kilka godzin. Dzwonimy do pracy, że się spóźnimy, bo czekamy na fachowca. O 12 dzwoni telefon - Pan Jan z wielkim bólem serca oraz wszelkich innych organów, które boleć mogą,  oznajmia, iż w domu jego znaleziono niewybuch.... i on musi czekać na saperów.... a chłopaki pewnie trochę pójdą, bo to 12 piętro a windy nie ma. 12 piętro myślimy... no tak myślimy... niewybuch myślimy... no tak... poważna sprawa. Chyba był przejęty bardzo, bo tak niewyraźnie mówił. Ale to na pewno stres.... bo niewybuch na piętrze dwunastym..... 

Niestety także we wtorek, środę, czwartek i piątek sytuacja zdarzeń losowych się powtarza. W piątek zaczynamy się już co nieco niepokoić. Bo wieczorem trzeba było tych znajomych odwoływać z oglądania łazienki....tzn. eeeee z tej kawy, co ich na nią, zupełnie niezobowiązująco, zaprosiliśmy - tłumacząc się chorobą dziecka i modląc się, żeby nie skojarzyli, iż dziecka nie mamy. W sobotę zaczyna wzbierać w nas gniew - gdyż do zwojów mózgowych dotarła wreszcie prawda brutalna - użyję przekleństwa po raz kolejny - iż zostaliśmy zrobieni w chuja. W głowie rodzą się nam różne plany - od sprowadzenia silnorękich ze wschodu, aż po pójście do tego....... no.......... SĄDU. 

I tutaj zaczyna się problem - bo też i jak ustalić, jak to też z Jankiem umówiliśmy się i na ile. I ile dostał i ile dostać miał. I kiedy robotę miał zrobić. Bo będzie słowo Janka przeciw słowu Waszemu. I pomimo świętego oburzenia - słowo jego będzie warte tyle, co słowo Wasze. A jego słowo, z całą pewnością mogę tak napisać, będzie się zdecydowanie różnić od słowa Waszego. Bo Janek pewne rzeczy z uzgodnień zapamiętał inaczej, a pewnych rzeczy to w ogóle nie kojarzy. Jaka zaliczka? Panie ja nie dostawałem nic!!!! Uczciwego człowieka, proszę sądu, ten kutas (tutaj właśnie poczujecie się skrajnie chujowo) pomawia.  ŻYD!!!!!

A gdyby była umowa - podpisana przez Janka - to mógłby on nie pamiętać na co się umawiał. Byłoby to nawet jego święte prawo - żeby nie musieć pamiętać wszystkiego. Bo też i pamięć ludzka zawodną jest - za to myśl na papierze utrwalona - ta przed sądem prawie jako spiż funkcjonuje. Spiż co na nim wyryto - co, kto, jak, kiedy, gdzie i za ile :) 
I właśnie z tej to przyczyny - ryzykując nawet obrażenia fachowca co to fach ma w ręku - warto umowę choćby najprostszą spisać. 

Czego Wam i sobie życzę :)

A tutaj kawałek - zespołu co mnie w dniu dzisiejszym urzekł okropnie. I to tak bardzo, że przeczucie mam, iż płytę ich będę katował do upadłego.



  
 

wtorek, 20 sierpnia 2013

bowiem deszcz pada a chomiki biegają to tu to tam

Znowu nie pisałem nic na blogu. Długo nie pisałem jak widzę.... Czasu nie było? Nie no - jak człowiek chce znaleźć czas to znajdzie. Znajdzie czas na każde durne zainteresowanie. Np. można obserwować sufit. Jest to czynność bardzo rozwijająca - niezwykle wręcz. Jestem ciekaw, ileż to światłych pomysłów powstało przy patrzeniu w sufit. 

Ale ja nie o tym.... Deszcza pada. Albo nie .... Inaczej Deszcz KURWA pada. Sformułowanie to, jest w kraju tym naszym pięknym na porządku dziennym. Chciałem iść pobiegać, ale nie pójdę bo pada. Chciałem wyjść na piwo, ale nie bo pada (więc pójdę na wódkę HŁE HŁE HŁE :D). Miałem się umówić na randkę, ale nie bo pada. Miałem wymyślić rozwiązania globalnych problemów - ale nie, bo pada - więc obejrzę głupi serial, zagryzę czipsem i rozwiążę na chwilę globalny problem własnego szczęścia. 

I teraz. Do czego zmierzam ..... Otóż zupełnie nie mam pojęcia. 

W każdym razie - w sobotę idę na wesele. Wesele, które ze wszech miar musi być udane. Bo to wesele - będzie wódka, będzie jedzenie,  będzie wódka, będzie muzyka, będzie wódka. Czy wspominałem o wódce? Nie? No to też będzie. Tzn. wódka będzie :D

 I dlatego też mam prośbę/żądanie do ewentualnego absolutu, który gdzieś tam se pływa w przestrzeni lub też nicości i zsyła na ludzkie głowy te wszystkie chujstwa w postaci drogówki jak akurat jedziesz za szybko, chrzczonego piwa, polskiej sceny muzyki pop, skretyniałych ludzi, klasy politycznej, prawników (HŁE HŁE HŁE autokrytyka HŁE HŁE HŁE) etc. etc.

Więc TY tam BOGU czy jak Cię tam mamy nazywać. 

W SOBOTĘ MA NAPIERDALAĆ SŁOŃCEM.

co więcej

ZA DWA TYGODNIE W ŁIKEND TEŻ MA NAPIERDALAĆ SŁOŃCEM BO W GÓRY JADĘ

i jak nie będzie napierdalać to nie zniesę - i będę mówił wszystkim, że jestem ateistą i że nie istniejesz. I zobaczysz jak to jest chujowo być olanym. 

ROZUMIEMY SIĘ ??!?

środa, 31 lipca 2013

nocną porą bardzo pisane - czyli nazywajmy rzeczy po imieniu :)

Nie da się ukryć, że jest noc. Jest godzina 23.30 - kiedy to normalni ludzie już śpią, ewentualnie do snu się szykują. No cóż - ja jako szanująca się nocna sowa, a także człowiek, który gardzi wypoczynkiem jeszcze  o tym nie myślę. Zamiast tego pierdolnę sobie posta - a co mi tam :D

Oczywiście brak mi dobrego pomysłu - a nie będę przecież opisywał tego, że parzy się (w sensie zaparza a nie, że się z kimś - no wiecie, rozumicie ;) przede mną Earl Grey lub, że jakiś kretyn na zewnątrz urządza sobie Mysłowice Drift. 

Pomyślałem, że będzie mocno intelektualnie a pomysłów poszukam w Newsweeku i Polityce, które są kopalnią nieprawdopodobieństw, które można obśmiać i zjadliwie skomentować.

W Newsweeku - "Sprzedam umysł i ciało" - o ogłoszeniach młodych, pięknych i wykształconych kobiet, które za niemałe pieniądze się oddadzą, bo są i piękne i mądre i w ogóle. Hajs (że takiej terminologi użyję więziennej, ale mi jakoś pod artykuł najbardziej pasuje) trzeba mieć spory - mnie na taką piękną i wykształconą nie stać. Niby wypadałoby nazwać rzecz po imieniu - czyli słowem zaczynającym się na P. Z drugiej strony skoro są szczęśliwe - jeżeli wysokie dążenia materialne są, aż tak ważne...... to co komu do tego. Tylko nie rozumiem, po co tłumaczą się, że dzięki temu mają zapewnione poczucie bezpieczeństwa..... Tak mogły się tłumaczyć damy do towarzystwa lat temu 200 - jak musiały się sprzedawać, żeby mieć gdzie mieszkać i co jeść. Teraz tak nie ma - to że zamiast pasztetu, będziesz jeść kawior - to nie jest szukanie bezpieczeństwa - to jest moje drogie MATERIALIZM :) Każdy dokonany wybór, który moralnie jest wątpliwy, a ma na celu tylko poprawę bytu materialnego (z przyzwoitego poziomu na jeszcze wyższy)  jest MATERIALIZMEM - to nie jest poszukiwanie bezpieczeństwa - każdy kto tak myśli i tak sobie to tłumaczy (że bezpieczeństwo) - no cóż sumienie jednak ma każdy, choćby to była najbardziej zdarta szmata :). A jeżeli na dźwięk słowa materializm czerwienisz się i odczuwasz niepokój to...... Gratuluje - masz resztki człowieczeństwa :)

W Polityce z kolei artykuł o nowelizacji Kodeksu Karnego i ściganiu gwałtu z urzędu. Czy to dobre czy nie dobre? W sumie to artykuł bardziej skupia się na tym kiedy to do gwałtu dochodzi. Ale ja nie o tym, bo też specjalistą nie jestem. Smutno mi tylko, bo żal mi policjantów, którzy będą musieli pisać te wszystkie umorzenia, bo przecież znając pracę policji tak to będzie wyglądać.

<ostra satyra>
- Zgwałcił Panią?
-Tak.
- Ale czy na pewno?
- No tak. Poszliśmy do mnie, ale chciałam po prostu, żeby przeczekał bo padało i on wtedy.......
-HA!!!! Czyli go pani nagabywała?!?!?!?!
- Nie nie ja chciałam tylko, żeby deszcz przeczekał!!!
- A w co pani była ubrana?
- no normalnie spódniczka, rajstopy, bluzka.....
- jak to?!?!?!? nie w wór pokutny .... to przecież oczywiste, że go pani nagabywała........
- ale ale ale........ on się na mnie rzucił, mam obdukcję.....
-Dobra dobra, już my tam wiemy..... umorzyć z braku znamion przestępstwa - poszkodowana (hahaha ta jasne poszkodowana - taki ogier) przyzwoliła na kontakt. 

<koniec ostrej satyry>

Tak serio - to uważam, że nawet jeżeli ma to zapewni karę dla chociaż jednego gwałciciela - albo ocalić kogoś przed kolejnym gwałtem - chociażby jedną osobę - to uważam, że i tak warto. Nawet jeżeli to nieekonomiczne i nieracjonalne patrząc z perspektywy ogółu. Taki mi się dzisiaj humanista włączył.

W Newsweeku był także artykuł o fanach Depeche Mode - ale cóż ja mogę napisać skoro jeden teledysk powie więcej niż 1000 (gadających) sów (słów) :)

Oto i on :


sobota, 27 lipca 2013

testosteron - bo prawdziwy facet rozwala środki komunikacji

Jakiś czas temu pewien południowiec z dalekiego kraju Włochy, stwierdził, iż przepłynie statkiem pasażerskim blisko brzegu - bo ma jaja i w ogóle jest strasznie męski. No cóż - się kurwa nie udało - statek zatonął - kapitan wykazał się prawdziwym honorem i "po męsku" uciekł ze statku. 

W tym tygodniu kolejna tragedia zdarzyła się spowodowana podobnym zachowaniem - 78 zginęło bo kretyn maszynista jechał 200 km zamiast 80 - co by się popisać. Potem mówił, że spieprzył sprawę i chciałby umrzeć - no cóż - 78 osób zapewne tego nie chciało, więc z deklaracji maszynisty pociecha to marna. 

To są drastyczne przykłady - ale jak się trochę po polskich drogach pojeździ, to też widać takich twardzieli za kółkiem. Twardzielami zwykle przestają być po tym jak będą mieli z samochodu wysiąść - dziwnym trafem część tych "twardzieli" musi pod dupę poduszkę podkładać żeby do kierownicy sięgnąć. Co jest panowie? Bozia wzrostu nie dała to będę twardy w samochodzie?!?!?!?! Kompleksy leczymy??? To nie wzrost Panowie tylko brak charakteru - zapewniam, że znam dużą grupę ludzi, która pomimo wzrostu jak Michał Wołodyjowski nakopałaby chłopom po dwa metry - trochę zacięcia i treningu. Ale do tego potrzeba CHARAKTERU a nie wzrostu...... 

Tak się zastanawiam WTF ( What The Fuck -po polskiemu rozwinięcie tego skrótu brzmiałoby chyba O Co Kurwa Chodzi - ale OCKC nie wygląda tak dobrze jak WTF) z tymi facetami. 

Ja rozumiem, że można lubić szybką jazdę. Fajnie nieraz sobie pojechać szybciej niż można i w ogóle..... Tylko, że warto też przy tym korzystać z tego no .... z tego...... noooooooo.... Z MUSKU .... taak TAKKKKK warto korzystać przy tym z MUSKU....... I jeździć tam gdzie to się da bezpiecznie zrobić, albo przynajmniej na tyle bezpiecznie żeby zagrażać tylko sobie.

Natomiast zupełnym kretyństwem jest "jeżdżenie szybciej" przy masowym przewozie ludzi jak i pokazywanie, że się ma jaja prowadząc np statek... No kurwa rozwalić statek..... Uciec potem z niego ...... Dumny syn dzielnych rzymian - zdobywców połowy świata......Pan Kapitan..... El Capitano od siedmiu boleści. 

Nie możesz sobie poradzić z tym, że nie czujesz się do końca mężczyzną? Masz kompleksy? Mówisz za cicho? Rozpiera Cię adrenalina? Są od tego odpowiednie sporty - wspinaczka, sporty walki, kolarstwo górskie nie wiem.... hokej. AAAA no tak tam się trzeba pomęczyć.... i może zaboleć.... w samochodzie nie boli......notaaaakkk ja głupi ..... przecież to nie chodzi o bycie twardym mężczyzną - tyś jeno jest kutasem co się chce podjarać tym, że szybko pojedzie albo wyprzedzi na trzeciego. Najlepiej jeszcze jak obok Ciebie siedzi Twoja "dziunia" i pomyśli sobie jaki to mój Misiaczek męski - tak wyprzedził tego cieniasa. Ewentualnie masz ochotę zrobić kogoś sierotą i podnieca Cię myśl o niezobowiązującym seksie pod prysznicem w więzieniu. No tak - cóż TWOJA WOLA..........

Dzisiaj taki post - bo właśnie dziś mnie takie przemyślenie naszło, że każdy z tych kretynów, którzy dzikają po drogach, bo dorwali się do trochę lepszego samochodu, może być następnym kretynem, który zabije Twojego ojca, matkę, siostrę etc. Tylko dlatego, że brak mu jaj, żeby zająć się czymś co daje naprawdę adrenalinę lub nie potrafią wyleczyć własnych kompleksów....... 

Heh - już mi lepiej - idę pobiegać - znajome psy znowu zatrzymają się w pół drogi do obszczekania nieszczęsnego biegacza i pomyślą: "To tylko Tworek - on i tak ma ciężko w życiu to nie będziemy go obszczekiwać :)".

Ewentualnie, biegnąc, przeskoczę nad jakimś jeżem który spokojnie będzie napinkalał przez chodnik z myślą" kurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwa - żeby mnie nikt nie rozdeptał".

No i oczywiście koty - ale co jakiegoś zobaczę biegnąc - jak siedzi np rozwalony na murku, to mam wrażenie, że swoim jestestwem wyraża jeden komentarza: "Kretyn". I tym na dzisiaj kończę, życząc Wam i sobie spokojnego wieczoru :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

hewi mi jest nieraz przy redżimie

Kiedyś, ktoś bardzo mądry stwierdził, że rutyna zabija kreatywność. Innymi słowy - nie ma kreatywności na zawołanie. Odkąd zacząłem pisać bloga i zdecydowałem się, że w miarę możliwości nowe wpisy będą dwa razy w tygodniu sam od siebie takiej kreatywności wymagam. I teraz jak to wygląda - gdyby spojrzeć tak na to z boku. Tzn o pisanie bloga mi chodzi generalnie.


O już wtorek - trzeba by notkę napisać........ hmmm co by tu napisać......... o wiem poruszę tematy wielkie i ważne dla świata. <odgłos pisania>. Czytanie...... Nie no kurwa co ja piszę <odgłos przytrzymywania klawisza kasowania, o ile taki odgłos w ogóle występuje? a może to tylko moje trzeszczenie w stawach?>. Hmmm ......... poszukam natchnienia w lodówce. Nie.... tam go nie ma. Nie no usiądź, spokojnie, na pewno coś wymyślisz. W sumie to ja przecież nie muszę pisać tego bloga. <siada na łóżku zaczyna czytać książkę prawniczą ważną wielce>. Nie no kurwa poczucie obowiązku. Wewnętrzny żandarm o twarzy Adolfa Hitlera i imidżu Zygmunta Chajzera strzela z bicza. Czemu ja muszę być taki uparty. Tak by było o wiele łatwiej. Nie-uparci mają łatwiej w życiu......

W głowie zaczyna pobrzmiewać Teksański zespołu Hey - jedyna mi znana polska piosenka o braku natchnienia. I nawet zabicie muchy nie pomaga. 

Wiem przeczytam internet. Internet zawsze daje natchnienie. Po pół godzinie przeglądania kotów, pand, gifów z Jennifer Lawrence albo nie wiem z Batmanem stwierdzam, że jest to kolejne pół godziny, które nie da się określić inaczej jak jedynie sprokrastynowane (Jeżu skąd ja znam takie słowa - Jeżu odpowiedz mi) przez moją skromną osobę. 

W ogóle właśnie się dowiedziałem, że monarchia brytyjska ma kolejnego członka. I taki dobry temat uciekł. No nic wracając do wątku głównego (gównego:P)......

Nagle pojawia się, jak słońce w czasie polskiego lata, czyli niepewnie i bez wyraźnej ochoty. Pojawia się pomysł. Teraz pozostaje go jedynie ubrać w słowa, zarzucić jakąś mniej lub bardziej błyskotliwą metaforą (że np. tuńczyk jest jak polski rząd - bezkształtna masa i zalewa) , popisać się erudycją (wyjść przy tym na zarozumiałego bubka) I tak też powstał wpis na blogu..... kolejny. Półtorej godziny (z tym najkorzystniej dla świata wykorzystane zostało to pół godziny spędzone na przeglądaniu zabawnych kotów w Intrnecie -bo wtedy nie pisałem).  

Czyli generalnie do soboty mam spokój ;)

sobota, 20 lipca 2013

gawędy ciąg dalszy czyli jak to dziwnie bywa



- A czemu tato te kosze mają różne naklejki a wczoraj jeszcze nie miały?

- Widzisz synku, bo od wczoraj zaczęła się segregacja śmieci  i te naklejki oznaczają, że do tego kosza należy wrzucić butelki, do tego puszki a do tego śmieci co zostają np z obiadu albo jak zjesz jabłko i wyrzucisz ogryzek.

- A czemu wrzucasz wszystkie śmieci do tego samego kontenera co wczoraj?

- Bo jestem polakiem synku.

Zaczęła się szumnie określona mianem - "Rewolucji śmieciowej" - ogólnopolska akcja segregacji śmieci. 

Założenia jak zwykle były wspaniałe i takie, że po prostu tylko rozpłakać się z radości. Miały być nowe i osobne pojemniki na śmieci - że na białe szkło osobne, na brązowe osobne, na puszki osobne, na makulaturę osobne etc. etc. Miały być osobne worki na śmieci dla mieszkańców, że mogli sobie te śmieci posegregować. Miało być tak pięknie, że nic tylko trawka łąka, motylki i zajączki oraz szczęśliwe pary trzymającej się za ręce, którym oblicza rozjaśnia uśmiech szczęścia bo posegregowali śmieci.

NO CÓŻ - CHYBA KURWA JEDNAK NIE!!!!!!

Na osiedlu na którym mieszkam przyjechał jakiś pan i na dotychczasowych kontenerach nakleił, co też do tych kontenerów należy wrzucać. Przy czym podział jest dychotomiczny na odpady suche i odpady mokre. Przy czym wylistowano co jest odpadami jednego rodzaju a co innego. Listy nie są wyczerpujące i właśnie zastanawiam się co zrobić np. z plastikowym pojemnikiem po keczupie, bo wsumie niby pojemnik suchy ale keczup w środku jeszcze się na ściankach ostał. A zgodnie z prawidłami keczup trochę mokry jednak jest. Kategorii ni to mokre ni to suche jednakże nie przewidziano. (chociaż ponoć gdzieniegdzie nakazano myć butelki przed wyrzuceniem - no pełna kurwa ekologia - nie dość że woda i detergent potrzebne to jeszcze się segregującego na koszty naraża).

Worków człowiek również nie dostał. Ale nawet gdyby dostał to i tak by musiał swoich kupić więcej. Dlaczego? Bo jak już segreguję te śmieci na suche i mokre to wiadomo, że tworzą się dwie "kupki". Czyli żeby zapełnić każdy z worków potrzeba więcej czasu. A wszyscy wiemy, co się dzieje jak się śmieci mokrych za wczasu nie wyrzuci. Jak ktoś nie wie, to pędzę z wyjaśnieniem - otóż gniją wydzielając przy tym odory. Czyli ta segregacja co do śmieci mokrych nic nie pomoże, bo i tak trzeba będzie te na wpół puste worki wywalać co drugi, góra trzeci, dzień.

-o widzę że z Pana ekolog.
-a to prawda - po czym Pan poznał?
- bo u  Pana śmierdzi.

Pewnie się to wszystko zmieni....albo nie.... będzie prowizorka - bo prowizorki trzymają najdłużej:)

Tak na serio to fajnie, że się coś ruszyło w temacie segregacji. Szkoda tylko, że jak zwykle musiało się to ruszyć z pewną taką dozą ułańskiej fantazji bez niemieckiej precyzji :)

piątek, 12 lipca 2013

pokój lub siki obywatela K

Ostatnimi czasy wróciłem, do czytania sobie tygodników popularnie zwanych opiniotwórczymi. Procederu tego zaniechałem w pewnym momencie życia swego - z przyczyn mniej lub bardziej zasadnych. Niedawno jednak uderzyła mnie smutna konstatacja, że odłączam się od tego co dzieje się na świecie i trochę pojęcie o tym tracę, zamykając się jeno w podwórku swoim. Co też osobie, która ukończyła studia i pretenduje do wykonywania zawodu powszechnie poważanego, nie przystoi. Ale co też z tego dla JW czytelnika/czytelniczki wynika? Już śpieszę z wyjaśnieniem. 

Co do zasady brzydzę się polityką. Nie ma co ukrywać, oczywiście nie generalizując, że przyciąga ona ludzi żądnych władzy i idących z nią zazwyczaj w parze (wysokich jak Rysy) apanaży. Społeczników czy też ludzi naprawdę zaangażowanych w poprawę doli ludzi rządzonych jest naprawdę niewielu. No ale ktoś to bagno także musi uprawiać.

Polityczna kraina nasza żyje obecnie sondażami, które pokazują, że już w niedługim czasie obecnie panująca nam opcja polityczna zostanie zastąpiona przez zupełnie inną  opcję polityczną, która także panowała, ale panować przestała (jednakże o panowaniu nigdy marzyć nie przestała). No i na całą "intelektualną" (piszę w nawiasie, bo niestety poziom wykształcenia w naszym kraju nie gwarantuje niestety, że osoba która taki poziom osiągnęła będzie się w jakikolwiek sposób wyróżniać - no nie oszukujmy się - studia w tym kraju może skończyć każdy :) polskość padł blady strach, że wróci Jarosław K. A jak wróci Jarosław K. to przecież wiadomo - Sodoma i Gomora, moher to tu to tam, płacz i zgrzytanie zębów, publiczne chłosty, retoryka państwa policyjnego i generalnie makaron z truskawkami bez truskawek (a jak się uda to także bez makaronu). No i wszyscy pomstują, że Jarek, że Jarek dojdzie (chyba z kotem - wiem chuj ze mnie i w sumie po części hipokryta ;)), że Jarek dojdzie do władzy. I te gupie ludzie wszystkie pójdą na niego głosować.. I one te ludzie polezą i zagłosują - a przecież nie powinny, bo to zło - zło okropne - zło skończone, zło przerażające.

I tak też właśnie się te tygodniki opiniotwórce wypowiadają czy to ustami Lisa (hłe hłe hłe) czy to ustami Pani redaktor Paradowskiej (co jest chyba ewenementem na skalę światową, że w tygodniku o linii socjalnej i to zarówno gospodarczo jak i społecznie, broni się rządzącej partii prawicowej ze skrzydłem konserwatywnym i o liberalnym podejściu do sektora biznesowego - no ale gdzie jak nie u nas - zresztą jak głosi mądre powiedzenie Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem :)).

No i oni tak ładnie sobie wszyscy mówią ja kto źle będzie jak Pysior (prymitywne ale zabawne określenie :P ) dojdzie do władzy.  I wszyscy się z tym zgadzają i Ci co czytają i Ci co piszą. I jest tak wspaniale, że po prostu jednorożec szybujący po niebie z tęczą z dupy. Trochę mi to przypomina stado zadowolonych świń taplających się wzajemnie w jednej sadzawce z błotem i pochrumkujących radośnie jedna do drugiej jakie to błoto jest skrajnie zajebiste. 

Bo też i co takie artykuły zmienią? One nic nie zmienią. Czytają to ludzie, którzy i tak na Jarka nie zagłosują. Więc sytuacja przypomina nieco zebranie ludzi, którzy przyszli sobie popłakać i wygadać się jak to jest źle. 

Przecież elektorat Jarka to nie są ludzie czytający Newsweeka czy Politykę. Zdecydowanie nie. Elektorat Jarka w dużej mierze nic nie czyta, bo patrzy w TV albo słucha radia z miasta pierników. Ale to też nie zawsze... Elektorat Jarka to także ludzie biorący drugi etat, bo za jeden nie utrzymają rodziny. To ludzie widzący Pana prezesa, który podjeżdża wypasioną furą z zegarkiem za równowartość ich półrocznych poborów. Czy to brzmi populistycznie - oczywiście. Tylko, że aby ludzie zrozumieli trud jaki Pan Prezes wkłada w rozwój firmy ewentualnie,czy że po prostu zasłużył sobie na taki dobrobyt ciężką pracą, to ktoś tym ludziom powinien to przetłumaczyć. Mówiąc do nich językiem który rozumieją, używając mediów z których korzystają. 

Niestety w tym czasie Pan Lis i Pani Paradowska piszą artykuł siedząc w swoim ciepłym błocku i pisząc do innych siedzących w tym samym błocku. 

To nie jest tak, że PiS wygra wybory. To PO je przegra. A największą przegraną będzie to, że była to pierwsza partia, która dwukrotnie dostała od społeczeństwa mandat zaufania.......i swoimi działaniami pchnęła w objęcia PiS tych, którzy o ich zwycięstwie zadecydowali ostatnio. Czyli nie rekinów finansjery albo intelektualistów tylko zwykłych zjadaczy chleba, którzy każdego miesiąca próbują związać koniec z końcem. Bo na szczęście w tym kraju wciąż głos każdego oddany na wyborach ma taką samą wartość.

P.S było na poważnie dzisiaj ale mi się nieco ulało :) 

wtorek, 9 lipca 2013

grząskie pola rzeczywistości smutnej co to nieraz stłamsi

Generalna zasada jest taka - jeżeli jest dobrze - to będzie chujowo. W perspektywie bliższej bądź dalszej, ale za każdy moment kiedy jest dobrze, kiedy jest tak cudownie, różowo i w ogóle napierdalają promyczki słońca - kiedyś przyjdzie zapłacić. 

Filozofowie z dawien dawna zastawiają się dlaczego tak jest. No bo dlaczego nie mogłoby, być wiecznie dobrze ? Dlaczego nie może być, że zawsze jest na plus, że wszystko rośnie i są same wartości dodane. Czyż to nie byłoby pięknie. Jest dobrze - będzie jeszcze lepiej. Można by w takim wypadku optymistycznie założyć, że skoro raz wpadliśmy w dobry ciąg to on już potrwa. I wszystko czego chcemy się spełni, a my będziemy kroczyć po świecie jak Barney Stinson po wieczorze panieńskim (UWAGA! to był żart tak zwany popkulturalny). 

Po dłuższym lub krótszym zastanowieniu możemy dojść do wniosku, że jednak wszystko w życiu jest po coś (poza komarami - one są zupełnie po nic i góra stworzyła je li tylko i wyłącznie aby utruć nam życie). Bo też i zastanówmy się z tymi dobrymi passami, które trwały by wiecznie. Na przykład taki wujaszek Hitler - jakby mu tak dobrze szło ciągle a nie przez lat tylko (aż?!?!?!?) 4. Pomyślcie - teraz zapewne bym tego do Was nie pisał, bo też i kraju naszego pięknego by nie było. Tylko dlatego, że wujaszkowi i miłośnikowi warzyw (wiedziałem, że wegetarianie to podstępne cholery) się w pewnym momencie nie udało (czyli dla naszych potrzeb - zapłacił za swoje sukcesy) to jest teraz jak jest. 

Druga rzecz - jakby wiecznie byłoby dobrze, to też po co by było się starać. Po co walczyć ze sobą, doskonalić się, inwestować w siebie. A tak - jak się coś nieparlamentarnie mówiąc - spierdoli - to każdy jest wstanie przekuć to w coś dobrego. Czy będzie to nauka esperanto, czy składanie origami, czy osiągnięcie mistrzostwa w ustawianiu monety na monecie - tak czy siak z chujowizn co do zasady wynika zwykle coś pozytywnego. Jasne bilans w takich przypadkach nie jest in plus, ale lepiej ze złych sytuacji wyciągnąć cokolwiek niż zupełnie nic.

Nasz krąg kulturowy zwykle tłumaczy takie zjawiska mianem "dopustu Bożego" - czyli, że kolo z góry, który co do zasady jest jak babcia serwująca obiad - a więc z nieskończoną dokładką (przepraszam - sercem) na dłoni - zezwala na coś złego, ponieważ jest ku temu jakiś tam powód. Tłumaczenie takie, może przekonywać mniej lub bardziej. Ateiści z kolei tłumaczą złe zdarzenia zwykłym przypadkiem nie doszukując się w tym specjalnej głębi - ot stało się i tyle - równie dobrze mogło się nie stać i też by było ok. 

Piszący te słowa zwykle jest zbyt zajęty, żeby rozważać metafizyczną głębię tego co się wokół niego dzieje (no chyba że po pijaku - ale wtedy wiadomo - każdy jest filozof). W każdym razie, gdyby ktoś już wziął piszącego na tortury i kazał mu się w temacie wypowiedzieć - to piszący powiedział by, że najbliżej mu do tego co, nasi starsi w kulturze bracia z dalekiego Wschodu, wymyślili tj. że w przyrodzie co do zasady jest równowaga - i takiej samej ilości dobrego odpowiada mniej więcej taka sama ilość złego. Przykładowo - rodzą się jelonki - hasają po trawce (że po łące a nie że się spaliły) i patrzą na ptaszki śpiewające - zeżerają jelonki tygrysy - które są szczęśliwie bo się nażarły - potem boli je brzuch i umierają z przejedzenia - więc szczęśliwe są owady bo się nażrą i rozmnożą - więc szczęśliwe są ptaki bo się nażrą owadów - więc szczęśliwe są jelonki bo mogą patrzeć na ptaszki i tak w koło Macieju. Czyli jeżeli jest dobrze, to prędzej czy później, musi się coś zepsuć, ale kto wie czy nie wyniknie z tego coś dobrego. 

Kończąc dzisiejszy wpis (a miało być o polityce ale temat mnie napawa obrzydzeniem, że poczekam do soboty), stwierdzam iż metafizykę najlepiej zostawić na podłodze i robić swoje. W dobrych czasach pamiętając, że coś się tam czai żeby dać po pysku, a w złych, że będzie jeszcze gorzej...... znaczy nie .... że będzie lepiej :) 

Post dzisiejszy zainspirowały obserwacje jakie poczyniłem wśród znajomych moich czasami ostatnimi :)

sobota, 6 lipca 2013

do czego mogę służyć

Generalnie jest mnie mniej. Nie chodzi, że jest mnie mniej np intelektualnie, albo że doszło do amputacji którejś z części mojego ciała (lub że zmieniłem wyznanie na żydowskie - if you know what i mean ;). To nie to - jest mnie mniej, gdyż masa mojego ciała zmniejszyła się w sposób wyraźnie zauważalny. Poza oczywistymi korzyściami natury wizualnej jak i natury zdrowotnej zmiana taka przyniosła ze sobą także niekorzyść, którą najkrócej można opisać tymi słowami - wszystko na mnie kurwa lata. Precyzując - ubrania, które do tej pory "pasowały" lepiej lub gorzej, teraz są jak polską rząd - nie pasują. O ile jeszcze ubrania natury cywilnej można jakoś przeżyć - ot wyglądam jak zaawansowany doświadczeniem kloszard,  hipsterowy hipster, ewentualnie jak biały brat z Brooklynu - o tyle drelich roboczy zwany popularnie garniturem powinien być do ciała w miarę dopasowany tak, aby przy silniejszych podmuchach wiatru nie rozczapierzał się jak nie przykładając Magda Gessler  na widok tortu czekoladowego. Niestety w moim przypadku garnitury posiadane taką funkcję spełniać przestały. Summa homarów czy jak to się tam mówi, zmuszony byłem nabyć nowy ciuch typu garnitur.

Tutaj także zderzyłem się z tzw. czynnikiem ludzkimi jaki przy kupowaniu garniaka występuję tj. z obsługą sklepu. Przy zakupie obsługa taka może spełniać dwie funkcje - być nieocenioną pomocą - ewentualnie - utruć człowiekowi życie i sprawić, że w ramach zemsty postanowi sobie "Więcej do tego sklepu nie wejdę". Tutaj przykładowe dialogi jakie dzisiaj, po odwiedzeniu sklepów paru, mnie się przytrafiły. Dialogi owe będą w nawiasach opatrzone komentarzami - ja wiem, że co do zasady powinienem przejść nad taką sklepową gadką do porządku dziennego, ale ponieważ złośliwa ze mnie bestia to też  ja akurat nie przejdę :]

Dialog numero uno:

- Wie Pan co, no akurat takiego rozmiaru nie mam. Ma Pan takie wcięcie w tali, że powinien Pan nosić garnitur taliowany - bo Pan ma szerokie barki, ale ja mam  rozmiary, które by na Pana pasowały tylko jakby Pan miał krótsze ręce.
- Mhm. Dziękuje.
(Przytaczając klasyka - Jakby babcia miała chuja to by była dziadkiem. Generalnie wygląda na to, że jestem niedopasowany. i generalnie oddal się. No ja rozumiem, że może nie być mojego rozmiaru, ale naprawdę nie jest mi zupełnie do niczego potrzebna informacja, że jakby moja budowa anatomiczna była zupełnie inna to bym coś kupił. Ja rozumiem, że na potrzeby odwiedzanego sklepu, powinienem rwać włosy z głowy i rozważać  apostazję z racji faktu, że Bóg obdarzył mnie wzrostem większym niż przeciętnym, a katowanie się sportem sprawiło, że mam barki trochę szersze niż zakładał producent garniaków - ale że tak powiem NIC NIE ZROBIĘ.....  Jestem wdzięczny Pani za zaangażowanie - ale informowanie mnie jakie warunki anatomiczne byłbym zmuszony spełnić, aby dokonać zakupu w jej sklepie, jest tylko stratą czasu - i mojego i jej .

Dialog ZWEI

(Gwoli wyjaśnienia - nie wiem z jakiej to przyczyny producenci garniturów wpadli na pomysł szycia ich z połyskliwych materiałów. Nie wiem skąd się ta moda wzięła, ale w każdym razie takich garniturów jest całkiem sporo i właściwie trzeba się trochę napocić, żeby znaleźć przyzwoity i uszyty z czegoś "matowego". Wyjaśnienie niezbędne dla zrozumienia całego dramatyzmu i bólu zawartego w dialogu numer dwa.)

- Wie Pani ale chciałem matowy materiał.
 - No wie Pan, ja nie mam matowych. Ale teraz się nosi z połyskliwych, więc wie Pan - ja mam z połyskliwych. Połyskliwe są modne więc Ja naprawdę polecam zakup. Skoro wszyscy noszą, to wie Pan coś jest na rzeczy - nie ma się co zastanawiać....

(No tak - skoro wszyscy to po się zastanawiać. Pani sprzedawczyni doskonale sprawdzałaby się jako lokalna rzecznik propagandy nazistowskiej, tudzież jako lokalna komunistka - taka co to marzy o wspólnym biegu po łące z wujaszkiem Stalinem - głębokie spojrzenia w oczy, trzymanie się za ręce, wspólne picie wódki ze szklanki i rozmowy o Marksie i Engelsie. Jasne - po co mam mieć swój gust - skoro wszyscy. Jak WSZYSCY to WSZYSCY - przecież zbiór WSZYSCY dotyczy WSZYSTKICH także i mnie. Dawaj kochana ten najbardziej oczojebny, niech bije naokoło mnie poświata zajebistości z mojego nowego połyskliwego garnituru marki "Bądź widoczny na drodze". A co mi tam....będę jak WSZYSCY).

Tutaj jednak okazało się, że wizyta w trzecim ze sklepów okazała się być najbardziej owocna. Zakupiłem garnitur jaki chciałem, w kolorze jaki chciałem, z materiału jaki mi się podoba. Tak więc, roniąc łzę rozczulenia i spoglądając w daleki horyzont, wiem, że mój nowy wspaniały garnitur starczy mi na nadchodzące parę miesięcy (dzięki Ci o pracodawco za nieformalny strój w pracy i konieczność garniturowania się tylko wyjątkowo) - i że następne katusze zakupu czekają mnie najwcześniej pod koniec września - kiedy to kupował będę garnitur zimowo- jesienny :)
 


poniedziałek, 1 lipca 2013

wrażenie że agresja

Po długiej i mniej lub bardziej usprawiedliwionej przerwie - ogłaszam powrót niczym Arni w Terminatorach. I przechodząc od razu do rzeczy.

Dawno, dawno temu pojawił się był człowiek. I teraz zależnie od przyjętego światopoglądu: albo został ulepiony z gliny, albo stworzyły go zielone ludki, albo kolo na górze co mu się nudziło, albo też wreszcie powstał z małpy. Nie jest to ważne zupełnie. Bo jakiż to był ten człowiek, tych tysięcy lat temu wiele? No cóż - niewysoki, owłosiony, śmierdzący - przedstawicieli, rzec by można żywe skamieniałości, do tej pory spotkać można gdzie nie gdzie - noszą oni zaszczytne miano żuli. I tak też człowiek ów latał to tu to tam. I jaka też była jego przywara główna, a może i nawet dwie, które jego postępowaniem kierowały? - otóż lęk i agresja. Agresja tam gdzie można było, a lęk tam wszędzie gdzie agresji nie można było zastosować - bo np tygrys był większy. 

I teraz będę pisał nie o lęk,u ale o tym drugim czynniku. O agresji - bo tak naprawdę, to czas biegania z pałą (broń drzewcowa klasy przypierdol) za mamutami nie był tak dawny. I potem człowiek wynalazł wojnę - i znowu swoją pierwotną agresję rozładowywał. Każdy mężczyzna w wojnie brał udział plus jakiś tam pojedynek się zdarzył, jak wojny akurat brakło (ponoć od pierwszej wojny światowej w globalnej skali mieliśmy sześć dniu pokoju - biały gołąbku - spaprałeś sprawę. Kobiety to wszystko szczęśliwie ominęło - bo kiedy mężczyźni ciężko pracowali aby swój gatunek wytrzebić kobiety pilnowały, żeby jednak przetrwał. 

Ale do czego zmierzam - otóż - tak naprawdę od bardzo, bardzo niedawna ludzie są na tej ziemi. Osiągnęliśmy niby dużo ale po części nigdy nie udało się nam pozbyć agresji. Co prawda agresja nasza jest kastrowana za pomocą zakazów, nakazów i innych azów - pochodzenia bardzo różnego, ale tak naprawdę ciągle w nas jest. I tutaj moja konstatacja - czy człowiek agresywny to człowiek zły? Nie mówię o człowieku, który jest agresywny wobec innych - bo takiego od społeczeństwa się izoluje - umowa społeczna takie zachowania nakazuje. Ale chodzi mi o zwykłego człowieka, który swoją agresję wyraża w w sposób mniej dosadny niż prosty w ryj, bo np jest impertynencki lub działa na granicy przyjętych i akceptowalnych norm społecznych. Ja wsumie nie wiem .... nie będę ukrywał, że temat powstał, bo przypomniałem sobie o Mechanicznej pomarańczy. :)

P.S następne posty będą dłuższe mam nadzieje - jakoś tak muszę wrócić do pisania :)

sobota, 8 czerwca 2013

żywa muzyka ale nie że skoczna tylko na żywo

To musiało być niezwykle dawno temu. Tak właściwie stosując powszechnie przyjętą jednostkę czasu - w chuj dawno. Otóż wtedy to właśnie, bliżej niesprecyzowany ktoś -nazwijmy go dla uproszczenia Jurek, wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, żeby osoby które potrafią grać na czymś więcej niż nerwy, ewentualnie potrafią ze swojej krtani wydobywać odgłosy bardziej poskładane od wycia bawołu, robiły to dla większej grupy osób. Założę się także, że następną rzeczą o jakiej ów Jurek pomyślał było to, aby pobierać za to opłatę :)

I tak też obok bomby atomowej, gazów bojowych, tortur, kefiru, płatnych parkingów, brony do traktora cywilizacja nasza dochrapała się tzw. koncertów (etymologia słowa jest mi nieznana, ale fakt że w większości języków europejskich brzmi tak samo wskazuje na łaciński rdzeń - nie wiem po co ta dygresja, ale poczułem potrzebę jej tutaj umieszczenia - coś jak Urząd Skarbowy który odczuwa potrzebę wszczęcia postępowania jak ktoś nie zapłaci podatku).  

Autor niniejszego bloga na takim koncercie w zeszły wtorek znalazł się. Koncert ów był tak naprawdę festiwalem i zwał się Impactfest (wiadomo dobra nazwa to połowa sukcesu - wyznacznikiem jest tutaj SS - popularna i chwytająca za serce nazwa jednostki wojskowej). Po całkowicie wygodnej podróży w PKP do miasta stołecznego - wprawieni ;) if you know what i mean ;) w dobry humor wysiedliśmy ( ja i dwóch moich kolegów zacnych, wręcz o których przyjaciele powiedzieć mogę) na Dworcu Centralnym i skierowaliśmy się w kierunku punktu gastronomicznego celem spożycia płatnego posiłku - bo wiadomo od dawien dawna, że wprawienie się w dobry humor zwykle skutkuje wzrostem apetytu. Posiłek ów nie było może specjalnie wyszukany, ale swoje zadanie spełnił to jest trzy puste żołądki przyjemnie wypełnił. Tak też opici i najedzeni udaliśmy się taksówką (na bogato - a co !) na lotnisko Bemowo, które punktem odbycia się koncertu zostało. 

I tutaj pierwsze schody, bo też i po przybyciu pogoda dawała znaki, że być może jak to u nas, nie będzie ładna. I faktycznie nie była. Ale zanim do tego przejdę kilka słów wyjaśnienia. Impactestu dzień pierwszy był koncertem bardzo metalowym, żeby nie powiedzieć metalowym zupełnie. Co prawda ostatnimi czasu muzyki bardzo różnej słucham i moje muzyczne zainteresowania nieco od tego gatunku, metalem zwanego, odbiegły, ale też co tu ukrywać, że kiedyś w czasach zacierających się już nieco w pamięci metalu słuchałem dużo i co nieco rozeznania w zespołach tą muzykę grającą jeszcze posiadam. Obok rozeznania posiadam także sympatię dla tego gatunku muzyki - który, obok rocka, jest muzyką najbardziej nadającą się do wykonywania "pod chmurką" lub też w zadymionym klubie, bo też i najwięcej na żywo ze sobą energii niosącą (z racji uczestniczenia w koncertach muzyki różnej niezwykle mam porównanie - i jednak atmosferze dobrego rockowego koncertu żaden inny gatunek do pięt nie dorasta - oczywiście poza koncertami kwartetów grających na trójkątach - ale to jest tak zupełny hardkor że w europie zupełnie zakazany). 

Wracając do tegorocznej sprawczyni największej ilości "wkurwów" w naszym kraju tj. pogody. Otóż w ten dzień akurat musiała ona wołać o pomstę do nieba. Pomsty nie było, ale było za to (o złośliwości rzeczy martwych!) H2O lecące pod kątem stopni 90 w stosunku do podłoża, lotem opadającym (gdyby ktoś miał wątpliwości z góry na dół) z jakiejś populacji chmur, której umyśliło się akurat nadlecieć nie nad pustkowie jakoweś, ale nad teren gdzie ludzi paru muzyki na żywo chciało posłuchać.

No cóż podczas dnia tego zacnego udało mi się zmoknąć dwa razy, bo też i iwent (z ang. event) rozpoczął się o 16 a zakończył ok północy. Tak więc zaraz po przybyciu ja i z 5 tyś. innych ludzi zmokło, wyschło po czym zmokło za godzin 3 ponownie. No ale człowiek jest jeszcze młody, sprawny, organizm zdrowy nie zniszczony alkoholem (yeah right ;),  sport regularnie uprawiam, jem zdrowo,  praca stała, włos gęsty, figura w miarę smukła, .... ups zapędziłem się. No w każdym razie zmokłem dwa razy - reperkusji to za sobą żadnych, w postaci np. zapalenia płuc, nie przyniosło - zaliczam to zatem do kategorii "Do opowiedzenia na imprezie przy piwie" - że niby twardy, zdrowy, mocny etc. 

Sama organizacja koncertu była przyzwoita, bo i złotego trunku bogów, sprawcy brzuchów rosnących, chmielowego dominatora - piwem zwanego- napić się można było. I także jedzenie (akurat nie skorzystałem) jakoweś było - wiadomo w cenach mocno dyskusyjnych - no ale to impreza zamknięta, gdzie jak to zostało już napisane w "Paragrafie 22" - każdy musi zarobić. 

Tutaj moją opowieść urwę, bo dużo mam do napisania o zespołach grających na koncercie jak i o powrocie z niego i nie chciałbym, aby wpis się rozciągnął do rozmiarów małej noweli lub też niewielkiej powieści. Poza tym pora już wieczorna, że człowiek się powinien zająć jakimiś czynnościami innymi np. poczytać książkę o tematyce zawodowej, żeby potem z tego korzyści natury materialnej ciągnąć. Albo też poczytać książkę o tematyce niezawodowej, żeby potem móc błysnąć jakąś zgrabną anegdotą w towarzystwie (oczywiście można trafić na towarzystwo nieczytające gdzie anegdota wzbudzi jedynie uśmiech politowania, no ale jak to mówią - no risk no fun :) 

Zatem kończę wstawiają muzykę ze wszech miar niemetalową, ale na porę wieczorową bardzo się nadającą :)

 

 


sobota, 1 czerwca 2013

o samozniczszczeniu słów kilka czyli jak dać pożreć się przez wilka

Ostatni dzień maja jest ostatnim dniem miesiąca (zawsze chciałem zacząć post jakmiś bezsensownym  i nic nie wnoszącym stwierdzeniem i proszę po 35 wpisach mi się udało). Oczywiście jest to nie tylko ostatni dzień miesiąca, ale także w ogólnie przyjęty Światowy Dzień  bez Papierosa. Proklamowała go akurat na 31 maja Światowa Organizacja Zdrowia  w ramach tych wszystkich dni BEZ (zastanawiam się czy jest taki dzień dotyczący ciastek -BEZ - bo wiadomo cukier też szkodzi - i jak się taki dzień nazywa Światowy Dzień bez Bez ?!?!?!?!).

Światowy Dzień bez Fajana obfituje w festyny, akcje etc. które mają przypomnieć, że papierosy to zło wcielone, szatan zły, zmartwychwstały Lepper wskrzeszony przez pierwszego nekromantę RP Macierewicza (tak wiem, że to straszny żart ale mógłby już dać spokój brzozie). I stąd właśnie pomysł na posta dzisiejszego - bo też czy papierosy tak naprawdę są takie złe strasznie w porównaniu z całą rzeszą rzeczy (spróbujcie powiedzieć szybko kilkanaście razy te dwa słowa - ubaw po pachy), która nam szkodzi, a która nie ma swojego dnia bez. 

Dnia bez Coca coli nie ma (pewnie dlatego, że zaraz by poszedł pozew co z Pepsi, która ma te same właściwości i tą samą zawartość cukru co CC). W sumie to jak na to spojrzeć to dnia bez cukru też nie ma. A cukier jest teraz absolutnie we wszystkim - nawet w tym w czym nikt by się nie spodziewał, że będzie. A wiadomo - cukier to KALORIE. Zapewne przez choroby wywołane otyłością ginie więcej ludziów niż przez fajana - ale dnia bez cukru nikt nie zrobi bo, de facto, byłby to dzień bez wszystkiego. Jest dzień bez mięcha, ale nie ma dnia bez owoców i warzyw. Że zdrowe niby ? Tak zwłaszcza te wszystkie jednakowe jabłka z supermarketów. Ktoś wyhodował jabłoń, która rodzi jednakowe jabłka - Adolf Hitler byłby taki dumny.

Podobnie z solą - kiedyś była cenniejsza od złota. Teraz się soli wszystko - bo lepsze. Potrzeba czy nie potrzeba - walniemy łychę. Właściwie soli unika się wtedy, kiedy używa się cukru. Dnia bez soli też nikt nie zrobił :D Bo to też by był dzień bez prawie wszystkiego. Podobnie jak dzień bez konserwantów. Dlaczego nie ma dnia bez konserwantów....

Do czego jednakowoż zmierzam - otóż bardzo nie lubię jak ktoś mówi mi co mam robić. Jasne jesteśmy wszyscy stłoczeni regulacjami państwowymi, które się nazywają prawo czy tam jakoś podobnie. Ale ostatnimi czasy również organizacje pozarządowe stają się coraz bardziej agresywne - jasne niech mnie informują i niech starają się sprzedać swoje poglądy. Ale do cholery - nie chce żeby ktoś mi mówił, poza granicami prawa, co mogę a czego nie. Co jest dozwolone w przekonaniu jakiejś tam grupy ludzi a co nie jest dozwolone. Mam ochotę nawpieprzać się mięcha i umrzeć od cholesterolu - nikt mi tego nie zabronił. Mam ochotę niszczyć się alkoholem - tylko i wyłącznie moja sprawa. Jestem dorosły, znam konsekwencję, które poniosę - a jeżeli tego nie rozumiem to ... no cóż - dobór naturalny czy jakoś tak to się nazywało. Nie rozumiem dlaczego ktoś z zewnątrz (czyli grupa ludzi o jakiś tam przekonaniach) ma mi mówić, że nie powinienem czegoś robić. Zresztą niech mówi, ale nie w agresywny sposób - nie dość, że człowiek zestresowany przez życie to jeszcze organizacja Ci mówi - tak jesteś chujowy bo robisz to, umrzesz bo robisz tamto, jesteś niefajny bo robisz jeszcze coś innego. I człowiek jak się tak zastanowi to generalnie znajduje się w klatce nakazów i zakazów o charakterze nie państwowym, tylko narzuconym przez grupę ludzi, którzy głośno krzyczą. Co więcej czemu krzyczą o rzeczach tak trywialnych jak papierosy - to wszyscy wiedzą od małego, że szkodzi - co z informowaniem ludzi o szkodliwości napojów gazowanych tudzież słonych przekąsek.....

Dzisiaj było trochu na poważnie, alem się był wkurzył :)


wtorek, 28 maja 2013

komiksowo biznesowo

Nie będę ukrywał, że będąc małym blondynkiem w typie plakatu propagandowego Hitlerjugend zdarzało mi się czytywać komiksy. No dobra - robiłem to nawet nadspodziewanie często. Były to wspaniałe czasy kiedy w kioskach Ruchu (w sumie nigdy nie zgłębiłem czemu Ruch to Ruch a nie np. nie wiem Tarcica albo Śledziona - w kioskach Śledziony uważam że też brzmi przyzwoicie) jakaś tam Pani Gienia lub Zenia, co miesiąc dostawała ciężko zarobione pieniądze moich rodziców w zamian za zeszyty (tak to się profesjonalnie nazywa) o przygodach różnych tam takich dziwnych postaci. Generalnie sama idea superbohaterów jest w pewien sposób abstrakcyjna (kolo o umiejętnościach pająka, albo kolo przebrany za nietoperza, albo kolo z wielkim S na klacie) i  czytanie o nich może się wydawać niedorzeczne i dziecinne. Z drugiej strony jakieś tam parę tysięcy lat wstecz (a wsumie i nawet nie tak dawno - przeca latał niby taki po jakiś lasach w anglii) ludzkość jak długa i szeroka zabawiała się opowieściami o Herkulesach, Gilgameszach i tam innych Goemonach Ishikawach - dzisiaj nikogo to nie śmieszy. A jakby nie spojrzeć, to czym innym są komiksy jak nie transkrypcją starożytnych mitów w naszej kulturze popularnej (taaa potrafię tak mondrze napisać, że aż zemby szczenkajom :P). Ok - ostatnie zdanie jest tylko desperacką próbą uwznioślenia różnorakich historii o tym jak ktoś komuś daje po mordzie. 

Ja pisał będę dzisiaj jak zwykle nie o tym, na co wskazuje początek posta. Więc generalnie czytałem te komiksy (jak również książki, etykiety itd aż zmieniłem się w mola :P). Było nas chyba, czytaczy komiksów więcej, bo przez jakiś czas wydawnictwa komiksowe działały dosyć prężnie i był to okres myślę lat ok. 10. Komiksy te - przedruki wydawnictw hamerykańskich - pozwoliły liznąć nieco amerykańskiej popkultury, która już wtedy (tj w latach 90) dominowała w świecie zachodnim - a w świecie wschodnim, po upadku bloku (taki duży to był blok - duuuuuuuuupny wręcz - a wziął i upadł) dopiero się wcinała na całego. 

I jak wszystko w życiu co miłe, ładne i przyjemne okres kiedy komiksy czytałem dobiegł był końca. Pozostały jedynie wspomnienia, zupełnie do niczego nie przydatna umiejętność rozpoznawania superbohaterów oraz sentyment..... no właśnie sentyment - czyli taki swego rodzaju sęk w świadomości (zabrzmiało tak górnolotnie jak Edyta Górniak przy hymnie). I tenże sęk ostatnimi czasy postanowili wykorzystać Ci obrzydliwi kapitaliści z JU ES EJ. Ktoś tam mądry, między jednym burgerem a drugim, wpadł na pomysł wręcz obrzydliwie prosty i jak się okazało rodzący obrzydliwie duże zyski. Otóż - dajmy nieco już starszej młodzieży raz jeszcze to co miała w dzieciństwie. Tylko zróbmy to w formie albo poważnej (Batman) albo komediowej (Iron Man) żeby  nie obrażać ich inteligencji. I zróbmy to w formie takiej, żeby mogli na to zabrać dzieci. I zróbmy z tego film, bo na komiksy musieliby poświęcić za dużo czasu. 

I tak też mamy wysyp filmów o superbohaterach. I publika wali drzwiami, oknami, lufcikami i czym tam jeszcze popadnie. I leci strumień dolarów, juro, rupii, jenów, złotych itd itp. I generalnie wszystko się opiera o ten sentyment, który gdzieś tam kiedyś ktoś zaszczepił temu bajtlowi, bo kupił mu parę komiksów......

Jakie z tego wnioski - ano że ludzie są przewidywalni i zagrać im na sentymencie jest niezwykle łatwo. Co więcej, są oni gotowi wydać za ten sentyment pieniądze.......

I na koniec tradycyjnie piosenka z innego filmu sentymentem przepełniającego :) :