sobota, 8 czerwca 2013

żywa muzyka ale nie że skoczna tylko na żywo

To musiało być niezwykle dawno temu. Tak właściwie stosując powszechnie przyjętą jednostkę czasu - w chuj dawno. Otóż wtedy to właśnie, bliżej niesprecyzowany ktoś -nazwijmy go dla uproszczenia Jurek, wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, żeby osoby które potrafią grać na czymś więcej niż nerwy, ewentualnie potrafią ze swojej krtani wydobywać odgłosy bardziej poskładane od wycia bawołu, robiły to dla większej grupy osób. Założę się także, że następną rzeczą o jakiej ów Jurek pomyślał było to, aby pobierać za to opłatę :)

I tak też obok bomby atomowej, gazów bojowych, tortur, kefiru, płatnych parkingów, brony do traktora cywilizacja nasza dochrapała się tzw. koncertów (etymologia słowa jest mi nieznana, ale fakt że w większości języków europejskich brzmi tak samo wskazuje na łaciński rdzeń - nie wiem po co ta dygresja, ale poczułem potrzebę jej tutaj umieszczenia - coś jak Urząd Skarbowy który odczuwa potrzebę wszczęcia postępowania jak ktoś nie zapłaci podatku).  

Autor niniejszego bloga na takim koncercie w zeszły wtorek znalazł się. Koncert ów był tak naprawdę festiwalem i zwał się Impactfest (wiadomo dobra nazwa to połowa sukcesu - wyznacznikiem jest tutaj SS - popularna i chwytająca za serce nazwa jednostki wojskowej). Po całkowicie wygodnej podróży w PKP do miasta stołecznego - wprawieni ;) if you know what i mean ;) w dobry humor wysiedliśmy ( ja i dwóch moich kolegów zacnych, wręcz o których przyjaciele powiedzieć mogę) na Dworcu Centralnym i skierowaliśmy się w kierunku punktu gastronomicznego celem spożycia płatnego posiłku - bo wiadomo od dawien dawna, że wprawienie się w dobry humor zwykle skutkuje wzrostem apetytu. Posiłek ów nie było może specjalnie wyszukany, ale swoje zadanie spełnił to jest trzy puste żołądki przyjemnie wypełnił. Tak też opici i najedzeni udaliśmy się taksówką (na bogato - a co !) na lotnisko Bemowo, które punktem odbycia się koncertu zostało. 

I tutaj pierwsze schody, bo też i po przybyciu pogoda dawała znaki, że być może jak to u nas, nie będzie ładna. I faktycznie nie była. Ale zanim do tego przejdę kilka słów wyjaśnienia. Impactestu dzień pierwszy był koncertem bardzo metalowym, żeby nie powiedzieć metalowym zupełnie. Co prawda ostatnimi czasu muzyki bardzo różnej słucham i moje muzyczne zainteresowania nieco od tego gatunku, metalem zwanego, odbiegły, ale też co tu ukrywać, że kiedyś w czasach zacierających się już nieco w pamięci metalu słuchałem dużo i co nieco rozeznania w zespołach tą muzykę grającą jeszcze posiadam. Obok rozeznania posiadam także sympatię dla tego gatunku muzyki - który, obok rocka, jest muzyką najbardziej nadającą się do wykonywania "pod chmurką" lub też w zadymionym klubie, bo też i najwięcej na żywo ze sobą energii niosącą (z racji uczestniczenia w koncertach muzyki różnej niezwykle mam porównanie - i jednak atmosferze dobrego rockowego koncertu żaden inny gatunek do pięt nie dorasta - oczywiście poza koncertami kwartetów grających na trójkątach - ale to jest tak zupełny hardkor że w europie zupełnie zakazany). 

Wracając do tegorocznej sprawczyni największej ilości "wkurwów" w naszym kraju tj. pogody. Otóż w ten dzień akurat musiała ona wołać o pomstę do nieba. Pomsty nie było, ale było za to (o złośliwości rzeczy martwych!) H2O lecące pod kątem stopni 90 w stosunku do podłoża, lotem opadającym (gdyby ktoś miał wątpliwości z góry na dół) z jakiejś populacji chmur, której umyśliło się akurat nadlecieć nie nad pustkowie jakoweś, ale nad teren gdzie ludzi paru muzyki na żywo chciało posłuchać.

No cóż podczas dnia tego zacnego udało mi się zmoknąć dwa razy, bo też i iwent (z ang. event) rozpoczął się o 16 a zakończył ok północy. Tak więc zaraz po przybyciu ja i z 5 tyś. innych ludzi zmokło, wyschło po czym zmokło za godzin 3 ponownie. No ale człowiek jest jeszcze młody, sprawny, organizm zdrowy nie zniszczony alkoholem (yeah right ;),  sport regularnie uprawiam, jem zdrowo,  praca stała, włos gęsty, figura w miarę smukła, .... ups zapędziłem się. No w każdym razie zmokłem dwa razy - reperkusji to za sobą żadnych, w postaci np. zapalenia płuc, nie przyniosło - zaliczam to zatem do kategorii "Do opowiedzenia na imprezie przy piwie" - że niby twardy, zdrowy, mocny etc. 

Sama organizacja koncertu była przyzwoita, bo i złotego trunku bogów, sprawcy brzuchów rosnących, chmielowego dominatora - piwem zwanego- napić się można było. I także jedzenie (akurat nie skorzystałem) jakoweś było - wiadomo w cenach mocno dyskusyjnych - no ale to impreza zamknięta, gdzie jak to zostało już napisane w "Paragrafie 22" - każdy musi zarobić. 

Tutaj moją opowieść urwę, bo dużo mam do napisania o zespołach grających na koncercie jak i o powrocie z niego i nie chciałbym, aby wpis się rozciągnął do rozmiarów małej noweli lub też niewielkiej powieści. Poza tym pora już wieczorna, że człowiek się powinien zająć jakimiś czynnościami innymi np. poczytać książkę o tematyce zawodowej, żeby potem z tego korzyści natury materialnej ciągnąć. Albo też poczytać książkę o tematyce niezawodowej, żeby potem móc błysnąć jakąś zgrabną anegdotą w towarzystwie (oczywiście można trafić na towarzystwo nieczytające gdzie anegdota wzbudzi jedynie uśmiech politowania, no ale jak to mówią - no risk no fun :) 

Zatem kończę wstawiają muzykę ze wszech miar niemetalową, ale na porę wieczorową bardzo się nadającą :)

 

 


sobota, 1 czerwca 2013

o samozniczszczeniu słów kilka czyli jak dać pożreć się przez wilka

Ostatni dzień maja jest ostatnim dniem miesiąca (zawsze chciałem zacząć post jakmiś bezsensownym  i nic nie wnoszącym stwierdzeniem i proszę po 35 wpisach mi się udało). Oczywiście jest to nie tylko ostatni dzień miesiąca, ale także w ogólnie przyjęty Światowy Dzień  bez Papierosa. Proklamowała go akurat na 31 maja Światowa Organizacja Zdrowia  w ramach tych wszystkich dni BEZ (zastanawiam się czy jest taki dzień dotyczący ciastek -BEZ - bo wiadomo cukier też szkodzi - i jak się taki dzień nazywa Światowy Dzień bez Bez ?!?!?!?!).

Światowy Dzień bez Fajana obfituje w festyny, akcje etc. które mają przypomnieć, że papierosy to zło wcielone, szatan zły, zmartwychwstały Lepper wskrzeszony przez pierwszego nekromantę RP Macierewicza (tak wiem, że to straszny żart ale mógłby już dać spokój brzozie). I stąd właśnie pomysł na posta dzisiejszego - bo też czy papierosy tak naprawdę są takie złe strasznie w porównaniu z całą rzeszą rzeczy (spróbujcie powiedzieć szybko kilkanaście razy te dwa słowa - ubaw po pachy), która nam szkodzi, a która nie ma swojego dnia bez. 

Dnia bez Coca coli nie ma (pewnie dlatego, że zaraz by poszedł pozew co z Pepsi, która ma te same właściwości i tą samą zawartość cukru co CC). W sumie to jak na to spojrzeć to dnia bez cukru też nie ma. A cukier jest teraz absolutnie we wszystkim - nawet w tym w czym nikt by się nie spodziewał, że będzie. A wiadomo - cukier to KALORIE. Zapewne przez choroby wywołane otyłością ginie więcej ludziów niż przez fajana - ale dnia bez cukru nikt nie zrobi bo, de facto, byłby to dzień bez wszystkiego. Jest dzień bez mięcha, ale nie ma dnia bez owoców i warzyw. Że zdrowe niby ? Tak zwłaszcza te wszystkie jednakowe jabłka z supermarketów. Ktoś wyhodował jabłoń, która rodzi jednakowe jabłka - Adolf Hitler byłby taki dumny.

Podobnie z solą - kiedyś była cenniejsza od złota. Teraz się soli wszystko - bo lepsze. Potrzeba czy nie potrzeba - walniemy łychę. Właściwie soli unika się wtedy, kiedy używa się cukru. Dnia bez soli też nikt nie zrobił :D Bo to też by był dzień bez prawie wszystkiego. Podobnie jak dzień bez konserwantów. Dlaczego nie ma dnia bez konserwantów....

Do czego jednakowoż zmierzam - otóż bardzo nie lubię jak ktoś mówi mi co mam robić. Jasne jesteśmy wszyscy stłoczeni regulacjami państwowymi, które się nazywają prawo czy tam jakoś podobnie. Ale ostatnimi czasy również organizacje pozarządowe stają się coraz bardziej agresywne - jasne niech mnie informują i niech starają się sprzedać swoje poglądy. Ale do cholery - nie chce żeby ktoś mi mówił, poza granicami prawa, co mogę a czego nie. Co jest dozwolone w przekonaniu jakiejś tam grupy ludzi a co nie jest dozwolone. Mam ochotę nawpieprzać się mięcha i umrzeć od cholesterolu - nikt mi tego nie zabronił. Mam ochotę niszczyć się alkoholem - tylko i wyłącznie moja sprawa. Jestem dorosły, znam konsekwencję, które poniosę - a jeżeli tego nie rozumiem to ... no cóż - dobór naturalny czy jakoś tak to się nazywało. Nie rozumiem dlaczego ktoś z zewnątrz (czyli grupa ludzi o jakiś tam przekonaniach) ma mi mówić, że nie powinienem czegoś robić. Zresztą niech mówi, ale nie w agresywny sposób - nie dość, że człowiek zestresowany przez życie to jeszcze organizacja Ci mówi - tak jesteś chujowy bo robisz to, umrzesz bo robisz tamto, jesteś niefajny bo robisz jeszcze coś innego. I człowiek jak się tak zastanowi to generalnie znajduje się w klatce nakazów i zakazów o charakterze nie państwowym, tylko narzuconym przez grupę ludzi, którzy głośno krzyczą. Co więcej czemu krzyczą o rzeczach tak trywialnych jak papierosy - to wszyscy wiedzą od małego, że szkodzi - co z informowaniem ludzi o szkodliwości napojów gazowanych tudzież słonych przekąsek.....

Dzisiaj było trochu na poważnie, alem się był wkurzył :)