sobota, 30 sierpnia 2014

ten jeden raz

Większość pokolenia urodzonego w latach 1980- 1987 pamięta serial nadawany z tego co pamiętam przez telewizję Polsat o wiele mówiącym tytule "Przyjaciele". Serial był nadawany w latach 1994 - 2004, aczkolwiek o ile mnie pamięć nie myli doszedł do kraju naszego pięknego z pewnym opóźnieniem. W każdym razie serial oglądali wszyscy, bo też i komediowy sznyt serialu zrobiony był na poziomie a i treści w nim zawarte umożliwiały puszczenie go w godzinach popołudniowych. Ale odnosząc to do "swojego" pokolenia to trzeba przyznać, że problemy bohaterów serialu nie do końca można było zrozumieć. Bo jak zrozumieć "dorosłe" życie kiedy się ma lat naście i człowieka zajmuje głównie klasówka dnia następnego i to czy "będzie pytał/pytała" niż to jak ułożyć sobie życie. A i to też zajmowało głównych bohaterów serialu Przyjaciele.
Serial ten skończył się w 2004r. czyli w momencie, kiedy większość pokolenia opisanego powyżej była świeżo po skończeniu studiów albo też tuż przed studiów ukończeniem. Tak więc pokoleniowe zmagania z rzeczywistością nie uderzyły w nikogo z widzów tego konkretnego sortu. Jakkolwiek serial pozostawił w sobie pustkę jaką, nie uciekając się do wyszukanych porównań, odczuwa Jerzy Urban na widok salonu fryzjerskiego.
Ale ale -już w 2005 roku pojawił się nowy serial (bo natura jak i zarabianie hajsu nie znosi pustki) w którym grupa bohaterów układa sobie życie po skończeniu studiów - czyli "Jak poznałem Waszą matkę". I tak też, teraz już będąc prawie, że równolatkami z bohaterami każdy  przeżywał "to samo". Czyli tzw. ŻYCIE - rozterki osobiste, zawodowe, etc. przedstawione w zabawny sposób (z czego się śmiejecie? z siebie się śmiejecie).
W tym roku serial ów był się skończył. Bohaterowie w chwili zakończenia serialu mieli lat 30+ i byli na etapie, w którym pokolenie 80-87 jest albo niebawem będzie.
I to jest ten jeden, jedyny raz, kiedy to pokolenie mogło odnosić bieżące wydarzenia do tego co dzieje się w życiu bohaterów serialu. W Przyjaciołach wszystko było '"za wcześnie". W następnym serialu, który będzie o tym samym - a będzie niewątpliwie, bo biznes musi się kręcić - wszystko będzie już "po". Bo w tym nowym serialu bohaterowie niewątpliwie zaczną w kategorii 25 +, kiedy to wszystko w życiu się dopiero zaczyna.
Wiec to był ten jedyny raz kiedy można było "starzeć" się wraz z serialem. Stąd tytuł posta.

Trochę nostalgicznie - ale tak jakoś, po obejrzeniu ostatniego odcinka mnie natchnęło na porównania i wspominki.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

nie biegaj w klapkach po górach

W sobotę nie napisałem nic - nic a nic. Jest to wina moja i całkowicie moja... Chociaż właściwie po części Festiwalu Tauron Nowa Muzyka, na który udało się pójść... I trochę z winy alkoholu... trochę bardzo.... no dobra miałem kaca, w sobotę wróciłem o 4 nad ranem - po czym o 18 poszedłem bawić się dalej - ale tak to jest z dwudniowymi festiwalami - nie wygrasz...

W każdym razie ze wszystkich koncertów, na których byłem najbardziej spodobał mi się koncert Pani, która posługuje się scenicznym pseudonimem Elliphant - jest ze Szwecji ale śpiewa tak, że rękę bym sobie dał uciąć, że jej rodzina jest z Jamajki a nie z krainy zimna, lodu i absolutu z Ahus (gdzie jak wiadomo wszyscy filozofowie jeżdżą kupować absolut do swoich głębokich rozważań - po kliku głębszych zawsze myśl głębsza) :D W każdym koncert tejże wykonawczyni był najbardziej energetyczną rzeczą, jaką ostatnio wdziałem - i jak będzie w polszy występować to się koniecznie wybrać muszę.

Wstawiam tejże Pani poniżej jeden z kawałków, który ostatnimi czasy świadomością moją zawładnął i z głowy wyjść mi nie chce - przy melodii skocznej nie głupi tekst mający:



Ale nie o Tauronie jest tenże wpis... a o czymś co w międzyczasie miało miejsce. W sobotę o poranku w okolicach godziny 13, kiedy opuściła mnie choroba szczegółowej kontemplacji rzeczywistości - kacem zwana - postanowiłem coś poczytać. Poczytało mi się artykuł, gdzie przywołano postać Andrzeja Wróblewskiego - malarza polskiego, którego prace może i kojarzyłem, ale nazwiska autora tym pracom nie byłem w stanie przypisać. W każdym razie, Wróblewski A. dotknięty był mocną traumą i zmarł w wieku młodym (bo mając lat 30 - tak więc z tym młodym to posłodziłem także sobie) w 1957r. Otóż Andrzej rozstał się z żywotem w górach - prawdopodobnie na atak serca spowodowany przez napad stanu lękowego. Jednakże okoliczności śmierci stanowią przykład czarnego humoru, bo cytując notki prasowe  z tamtego czasu „Ubrany był po turystycznemu, lecz na spodnie narciarskie nałożone miał, nie wiadomo dlaczego, spodnie od piżamy”.

Dziwna to śmierć zaiste - bo też i kto popierdala po górach w spodniach od piżamy?!?!? Pytanie retoryczne :) a kto popierdala po górach w klapkach albo narąbany - oooo tutaj odpowiedź jest prosta "W chuj ludzi" - że się tak brzydko wyrażę.


Jak to w kraju naszym pięknym: jeden pijany wszedł na jedną górę i trzeba go było znosić. Dwóch bohaterów w klapkach wlazło na górę i nie potrafili zleźć  i jak właśnie zgadliście - trzeba było ich znosić. Tym razem nikt na szczęście nie trafił na łono wiecznych krupówek i oscypka z grilla - ale w tym roku już parę osób do tejże krainy przez kretynizm własny trafiło - i górale z nich tam, po wsze czasy, dudki ciągną i krowim oscypkiem do wyrzygu karmią. 

W każdym razie prosty poradnik (coś tam po górach chodzę - więc się czuje uprawniony do takowego sporządzenia) dla wszystkich, którzy mają takie pomysły:

1. To, że w góry (Tatry) chodzi sporo osób nie znaczy, że jest łatwo. Przed pójściem w góry, który to pomysł powstał spontaniczne, bo np. na krupówkach nie było gdzie zalać pały, poczytaj gdzie idziesz, jak tam jest, sprawdź jaka jest prognoza pogody. Jeżeli nie masz umiejętności czytania spróbuj poszukać czegoś na Ju Tiubie albo kogoś zapytaj.

2. Klapki to nie jest dobre obuwie na góry. Tenisówki również, nawet z Lacoste. To, że są ładne i trzeba było za nie zapłacić dużo hajsu nie znaczy, że nadają się do wszystkiego. Możesz się w nich wspinać na szczyty lansu w modnych klubach, nie może się w nich wspinać na szczyty bardziej realne. 

3. To, że słońce próbuje zrobić Ci czerniaka a temperatura za wszelką cenę odwodnić, nie znaczy, że pogoda się nie zmieni. Weź coś ciepłego do ubrania.

4. Jak wleziesz do schroniska to nie znaczy, że można się narąbać. Można jak zostajesz tam na noc - nie można jak za 2 godziny masz schodzić w dół. Często zejście w dół jest bardziej niebezpieczne niż wejście pod górę. 

5. W maju nie ma śniegu... Otóż to, że nie ma go w Twoim miejscu zamieszkania, nie znaczy, że nie będzie go w górach. Poczytaj o tym, czy tam gdzie idziesz go niema. Poczytaj ile go jest. Bo może się okazać, że bez raków wejdziesz na górę - ale już z niej nie zejdziesz - a naprawdę głupie jest skończyć rozbitym gdzieś na skałach jak Lacoste nie będzie miało dobrej przyczepności na lodzie. 

6 Mierz siły na zamiary - jeżeli nie uprawiasz żadnego sportu, a Twoją kondycję wyraża sporadyczny bieg do cukierni po drożdżówkę nie idź w wysokie góry. Zacznij od czegoś spokojniejszego - widoki też są ładne, a będziesz wiedzieć na ile Cię stać.

7. Buty.. czy ja już mówiłem o butach?!?!?! Tak? TO powiem jeszcze raz - buty to podstawa.

Czego Wam i sobie życzę. Na koniec jeszcze jedna piosenką, którą na zmianę słucham z tą wstawioną powyżej:


wtorek, 19 sierpnia 2014

nie wyryw

Jako zaprawiony w bojach singiel, po długich obserwacjach życia klubowego (i nie tylko) doszedłem do następującego:

7 TEKSTÓW NA KTÓRE NIC NIE WYRWIECIE

1. Hej mała. Bądź moją Ukrainą, ja będę Twym Putinem. Pokażę Ci mój konwój humanitarny na Twej granicy.
2. Widziałem, że ładnie się gibiesz na parkiecie. Może pójdziemy do mnie i pogibamy się w osi X ?
3. Joł bejbe może wpadniesz do mnie po imprze - mam ambitny klaser południowo bułgarskich znaczków i szeroką wiedzę o tamach w Zambii... czytałem też Coelho więc jestem głęboki.
4. Mała zobaczyłem Cię na densflorze. Twe ciało wspaniałe, twe oczy błyszczące. Ale najbardziej przyciągnęły moją uwagę Twoje nozdrza. Masz odlotowe nozdrza. Tak zajebiste, że jakbym je zobaczył wcześniej to bym nakręcił drugą część Lovestory.
5. Dziecino skąd te siniaki? Pewnie jak spadałaś z nieba to się potłukłaś. Chodźmy do mnie przyłożę Ci altacet. A mama zaparzy nam rumianku. Potem możemy obejrzeć dzisiejszy Klan - nagrałem na magnetowidzie- obejrzymy oczywiście z mamą.
6. Jesteś jak kula ale nie że u nogi tylko trafiłaś w moje serce. Może pójdziemy do mnie to rozszarpiesz mi klatę ?
7.Jestem stabilny emocjonalnie, lubię czytać, chodzę na koncerty i słucham dużo muzyki, uprawiam regularnie sport, oglądam sporo filmów, mam zainteresowania i prawdopodobnie będziemy mieli o czym rozmawiać i będzie to coś więcej niż kwestia skomentowania nowego samochodu znajomych, do tego zgrzeszyłem stałą, przyzwoicie płatną pracą z perspektywami, poza tym dysponuję tak inteligentnym jak i rubasznym poczuciem humoru, które byłoby w stanie rozbawić pasażerów malezyjskich linii lotniczych i znam więcej przymiotników, niż fajny i mega :).
Także zapraszam na tzw. WYRYW :D

sobota, 16 sierpnia 2014

takie tam ze świata

Niby wakacje to sezon ogórkowy ale ostatnio się sporo wydarzyło:

1.
Podobno rzeczy, które trwają zbyt długo zaczynają być swoją własną parodią... I chyba podobnie można powiedzieć o działaniach Rosji przez ostatnie pół roku. Można także powiedzieć, że stanowią one kwintesencję czarnego humoru. El prezidento Putino jak i reszta rządu matuszki rosji z kamienną twarzą wypowiadający oświadczenia o nie mieszaniu się w sprawy Ukrainy - podczas gdy rakiety radośnie latają sobie z terytorium jednego państwa do drugiego. A czołgi i transportery opancerzone dostarcza separatystom Święty Mikołaj ... ops! znaczy się Dziadek Mróz. Wladymir chyba trochę postawił się w sytuacji osoby, która poszła na imprezę, bo myślała, że będzie fajnie po czym okazało się, że fajnie nie jest - ale jakoś tak głupio wyjść przed czasem.A nie bardzo można strzelić za dużego focha - bo za dużo ludzi nas znielubi i potem mogą nas już nigdzie nie zaprosić.

Z drugiej strony pozostaje mu ciągnąć tą farsę dalej - farsę wywołującą ciarki na plecach połowy Europy. Jak przestanie to okaże słabość - a jak pokazuje przykład Jelcyna - okazanie słabości w Rosji równa się utracie stanowiska jak i doprowadzenia państwa do stanu zupełnego burdelu. Kto wie, może powstanie jakaś możliwość wycofania się z całej sytuacji z tzw. twarzą. A jak nie to cała impreza potrwa pewnie jeszcze następne pół roku. Cierpieć będą cywile - ale kto by się tam nimi przejmował...

2.
 Miałem ostatnio okazję być w Białymstoku (bardzo ładne miasto - muszę tam jeszcze się kiedyś wybrać w celach turystyczno - imprezowych - z singlowego punktu widzenia wydaje się być bardzo atrakcyjne :D). Ale nie o tym - aby do Białego się dostać skorzystałem z usług jedynego, najwspanialszego, najcudowniejszego, najbardziej dbającego o pasażerów przewoźnika tj. Polskich Kolei Państwowych (skrót PKP - często rozwijany także jako Poco Kurwa Pojechałem). 

I tutaj, ku własnemu zdziwieniu muszę PKP pochwalić. Nie za warunki przejazdu i tabor - bo te jak zwykle urągają jakiejkolwiek przyzwoitości. Otóż pociąg PKP opóźnił się, co jest rzeczą normalną, standardową żeby nie powiedzieć, że wręcz ordynarną. Dla mnie 30 min opóźnienie pociągu miało to znaczenie, że nie zdążę się przesiąść w stolycy na pociąg, który miał mój szanowny zad dowieść do miejsca przeznaczenia. Pociąg zaliczył opóźnienie o 30 min - gdyż w Zawierciu jakiś inny pociąg miał awarię i zablokował tory (wiwat PKP po kurwa stokroć wiwat...). Tutaj przed oczami pojawiła mi się wizja konieczności latania do kierownika pociągu i wykazywania się szczytami charyzmy, żeby zadzwonił do kierownika pociągu, co by ten poczekał na moją szanowną osobę. Jednakże, zupełnie i całkowicie irracjonalnie, w głowie pojawiła  się myśl - A może jednak nadrobi... I ... nadrobił!. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego - ale pociąg nadrobił 30 min opóźnienie - czego, jak żyję na tej planecie lat 30, jeszcze nie byłem świadkiem. Życie podobno lubi zaskakiwać - ale żeby aż tak...

3.
I ostatnia rzecz -  najbardziej też smutna... zmarł jeden z bohaterów mojego (i pewnie nie tylko mojego) dzieciństwa Robin Williams. Tzn. zmarł... popełnił samobójstwo, żeby być precyzyjnym. Chyba każdy urodzony w latach 1980 - 1990 dorastał z Robinem. Jako dzieci mieliśmy do czynienia z Robinem w Alladynie (głos Dżina), Hooku, Flubberze  czy też Jumanji. Jako młodzież każdy oglądał  Good Will Hunting czy Stowarzyszenie umarły poetów o Pani Doubtfire nie wspominając. A na stare lata w pełni docierało to o czym był Goodmorning Vietnam, czy Między niebem a piekłem.  

 Na wieść o jego śmierci zareagowałem jak chyba wszyscy czyli pytaniem "Ale jak to? On? Ale dlaczego?". Dlaczego taka osoba miałaby się zabić?". Wiedziałem, że Robin za kołnierz nie wylewał jak i że lubił też zdecydowanie mocniejsze i zdecydowanie mniej legalne używki. Nie wiedziałem jednak, że leczył się z depresji i miał chorobę afektywną dwubiegunową... W Internecie oczywiście zaroiło się od informacji o tych schorzeniach  i o konieczności pomoc chorym ludziom. Jakby to była nowość... W każdym razie po raz kolejny okazuje się, że często osoby, które najmniej narzekają i są najbardziej wesołe - dźwigają najwięcej...

Pisząc tego posta przypomniało mi się, że Robin wystąpił jeszcze w teledysku do powszechnie znanego i lubianego przeboju - który to wrzucam poniżej (a który stanowi gorzką ironię po tym co się stało... ale może też i pocieszenie - ostatecznie Robin już nie musi zmagać się sam ze sobą).





poniedziałek, 11 sierpnia 2014

30 lat minęło...

Chciałem napisać coś w ramach przemyśleń po przeżyciu 30 lat życia... Nie bardzo wiedziałem co... a potem przypomniał mi się ten komiks - który doskonale oddaje to, co gdzieś mi się w głowie rodziło i co by dobrze te 30 lat charakteryzowało (no może 15 - bo powiedzmy, że do 15 roku życia to człowiek jest takim większym niemowlęciem ;). 

Czego Wam i sobie życzę - nawet jak nie wychodzi to pamiętajcie żeby nie odpuszczać :) (cytata - forma żeńska od słowa cytat, wiem że suchar ale uważam że zacny, więc ta cytata jest z jednego z prezydentów USA - a więc poniekąd z nie byle kogo ;)


sobota, 9 sierpnia 2014

pierwszy razzz

Na wstępie ogłoszenia parafialne - po prawej stronie widzicie, że pojawiła się możliwość subskrybowania bloga przez e-mail. Rzecz jest dziecinnie prosta - trzeba wpisać swój adres e-mail, kliknąć submit. Pojawi się okno, gdzie trzeba wpisać to co widać w ramce. Po czym przyjdzie Wam na maila link, który trzeba kliknąć, żeby zakończyć rejestrację. Dla czytelników to wygodne - bo powiadomienie przychodzi mailem - ja nie mam możliwości podejrzenia Waszych e-maili więc rzecz jest całkowicie anonimowa. Jest to bezpieczne i powszechnie stosowane. Jeżeli ktoś ma ochotę to zapraszam - zwłaszcza, że nie wykluczam, że kiedyś zacznę pisać nieregularnie... A tak to od razu Wam mail wskoczy, że znowu jakieś głupoty ten kredyt popełnił :) 

Za wikipedią:
"Obecnie toga jest strojem urzędowym używanym przez przedstawicieli zawodów prawniczych na rozprawie sądowej; jej wzór jest w Polsce określony przepisami prawa. Toga jest suknią fałdzistą z lekkiego czarnego materiału wełnianego lub wełnopodobnego, sięgającą powyżej kostek – około 25 cm od ziemi. Toga u dołu ma w obwodzie od 270 do 278 cm i od karczka w dół ułożona jest w kontrafałdy: po trzy na obydwu przodach togi oraz pięć do siedmiu na plecach. Kołnierz togi jest okrągły, płasko wyłożony. Toga zapinana jest na pięć guzików. Rękawy mają u dołu w obwodzie 75 cm. Przy kołnierzu togi wszyty jest żabot, długości 21 cm, ułożony w 13 kontrafałd. Kolor żabotu oraz obszyć różni się w zależności od zawodu prawniczego:
  • sędziowie i ławnicy (fioletowy żabot), u sędziów Sądu Najwyższego tego samego koloru jest też kołnierz i mankiety togi, dodatkowo sędzia przewodniczący rozprawie nakłada na kołnierz togi łańcuch z wizerunkiem orła
  • prokuratorzy (czerwony żabot),
  • adwokaci (zielony żabot),
  • radcy prawni (niebieski żabot),
  • radcy Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa (błękitnoszary żabot).
  • sędziowie Trybunału Konstytucyjnego (biało-czerwony żabot)."
Ostatnio miałem swój pierwszy raz z togą - czyli strojem urzędowym, który każdy radca prawny jest zobowiązany przywdziać za każdym razem, jak występuje przed sądem. Aplikantem będąc nie ma obowiązku takiego stroju nosić  ba - nie wolno  w nim występować. Co więcej, wśród aplikantów krąży przesąd, że  założenie togi przed uzyskanie uprawnień (przymierzę sobie i zobaczę jak będę wyglądać ew. wrzucę focię na fejsika to będą lajki lecieć ;)) przynosi pecha.

Pierwsza przeszkoda - jak to cholerstwo nosić. Długie to to. Ani na wieszaku do samochodu włożyć - bo i tak szoruje spodem po podłodze. Futerałów żadnych specjalnych też na to nie wymyślono - przynajmniej mnie nic w temacie takowych nie wiadomo. Niewiele myśląc zrolowałem zatem togę w przyjemny wałeczek i wrzuciłem na tył samochodu. Po dojechani na miejsce, wałeczek zgrabnie zagarnąłem pod ramię i udałem się dziarsko w stronę sądu (oddalonego o jakieś 200m), wzbudzając na ulicy niejakie zainteresowanie wywołane faktem trzymania pod pachą zwoju czarnego płótna.

Tak więc moja odyseja rozpoczęła się i trafiłem pod salę rozpraw. Patrząc na zegarek stwierdziłem, że zostało mi jeszcze 20 minut czasu. Pomyślałem zatem, że trochę kretyńsko tak trzymać pod pachą togę - więc ja zarzuciłem na  plecy. Po 5 minutach stwierdziłem, że w taki upał zarzucenie na plecy grubej warstwy płótna  w nieklimatyzowanym sądzie nie było zbyt dobrym pomysłem. Jednym słowem (a właściwie pięcioma)  - zacząłem się pocić jak wieprz. Poskutkowało to racjonalnym błyskiem w moim umyśle i ściągnięciem togi. 

Aby dodać dramatyzmu za chwil kilka pojawiła się pełnomocnik drugiej strony - w osobie pani aplikant adwokackiej. Tutaj mój samczy zmysł stroszenia piór nakazał mi, przy powtórnym zakładaniu togi zachować pełny profesjonalizm bez miejsca na pomyłkę. Ale nie uprzedzajmy faktów...

Wywołano rozprawę - przyszedł czas sprawdzenia moich najbardziej pierwotnych umiejętności -  takich jak zwinność czy koordynacja ruchów. I muszę powiedzieć ... no cóż - mamuta bym nie upolował. Najpierw zaplątałem się w togę w poszukiwaniu rękawa - potem próbując zapiąć żabot (kosmiczna technologia guzika i pętelki) o mało co nie połamałem sobie palców. W każdym razie obserwując mnie z boku można było zobaczyć definicję niezręczności i zagubienia. Ale co zrobić.,..

Po tych iście gargantuicznych zmaganiach wkroczyłem na salę w pełnej glorii i chwale - trzepocząc togą niczym Batman stojący nocą na katedralnym gargulcu w Gotham. O coś takiego:

Zatem z godnością długouchego podążyłem zając moje miejsce.

Tutaj kolejny problem, ponieważ usadzając mój sad na miejscu. okazało się, że toga radośnie pląta się absolutnie wszędzie, uniemożliwiając przy tym jakikolwiek ruch odnóżami. No cóż... udało mi się jednak togę jakoś udrapować - i przyjąć względnie wygodną pozycję nie wyglądając przy tym jak jogin chory na artretyzm. Ale to nie koniec dramatu...

W pewnym momencie chciałem sporządzić notatkę - czego jednak toga wcale nie ułatwiła. Szerokie rękawy może i wyglądają dostojnie z oddali, ale niezwykle łatwo zahaczają się o wystające elementy otoczenia - np. o kant biurka/ stolika. Jedynie nadludzki refleks i lata praktyki spowodowały, że udało mi się zahaczony rękaw odplątać... zanim przesunąłem, dzięki swojej herkulesowej sile, cały stolik. Wiadomo - być jak Batman (tzn. bez rodziców i z ogromną fortuną :P).

Na koniec - wstając w pewnym momencie na sali przydepnąłem sobie dół togi - co spowodowało napięcie na linii parter togi - szczyt togi i autoprzyduszenie żabotem - no cóż ... nikt nie jest idealny.

Jednym słowem, poza pełną profesjonalizmu uwagą przywiązywaną sprawie tym razem musiałem także uważać, aby nie zamordował mnie także mój strój urzędowy... Pierwsze koty za płoty - wiem już, że nie jest lekko, zawód jest wymagający - choćby z uwagi na ubiór. 

Następnym razem już będę wiedział co i jak... Żadna toga mnie nie zaskoczy.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

rozmowy kontrolowane czyli głową w mur bicie

Czasem w życiu spotykają nas zdarzenia, które powodują, że zaczynamy wątpić w gatunek ludzki. Zaczynamy popadać w ogólny nihilizm, chcemy aby wszyscy ludzie wyginęli i aby wszystko zaczęło się od początku - bo może wtedy byłoby wszystko idealnie. Dlaczego nie zacząć jeszcze raz od pandy zamiast od ludzi ... Może pandość byłaby lepsza niż ludzkość...
Po tej preambule, czas by przejść do rzeczy.
Otóż zawód, który wykonuje powoduje, że nierzadko mam kontakt z pracownikami sądów - czytaj urzędnikami. O ile w przeważającej części urzędnicy Ci są bardzo pomocni i uprzejmi na zasadzie - ja wykonam swoją pracę, żebyś Ty mógł wykonać swoją - o tyle nieraz zdarza się trafić na zakałę urzędniczego rodu. Osobę, która stanowi niejako drzazgę na zdrowym ciele urzędniczej społeczności. Osobę, która z czystego braku dobrej woli utrudnia życie innym, a nie pokąd również sobie, ale o tym za chwilę...
Przedstawiam zatem tło dramatu:

Wysłaliśmy do jednego z sądów w południowej polsze pozew. Klientowi się śpieszyło, bo sytuacja dłużnika niepewna - może wziąć i upaść - a wierzycieli ma wielu, więc i klient może mieć problem z odzyskaniem pieniędzy.

Pozew został sprawdzony wielokrotnie, czy niczego w nim nie brakuje - w jego ramach powstała pewna wątpliwość (tak tak - prawo nie jest jasne i dlatego piszący te słowa może je pisać, gdyż nie umarł jeszcze przez to z głodu), która jednak była wątpliwością 50/50 - czyli mogliśmy zrobić albo dobrze albo źle :) - zależnie od tego jak się w danym sądzie przepisy interpretuje.

Pozew poszedł - czekamy, czekamy i nic...

Postanowiłem zatem zadzwonić do sądu z zapytaniem, co się w sprawie dzieje. Dzwonię na sekretariat wydziału, do którego pozew został złożony. W słuchawce telefonu słyszę TEN głos... Gdyby Godzilla i King Kong mieli potomstwo - to z pewnością miałoby ono taki głos. Gdyby ciężarówka wioząca cymbały uderzyłaby w fabrykę dzwonów - to właśnie tak by to brzmiało. Gdyby, ktoś stworzył ogromny talerz i równie ogromne sztućce i tymi sztućcami zaczął jeździć po tymże talerzu - to byłoby to, co usłyszałem w słuchawce.

- Słucham!!! - uderzyło mnie w twarz jak rękawica rycerska będąca wyzwaniem do pojedynku. Głos należał do osoby niemłodej - złamanej zapewne PRL-em jak i tegoż końcem. Złamaną  także faktem, że urzędnik przestał być panem życia i śmierci = mniej bombonierek - więcej pracy...

- Dzień dobry. Dzwonię z kancelarii takiej i takiej, chciałbym się dowiedzieć co się dzieje w sprawie tej i tej.

Słyszę westchnienie człowieka zmęczonego, zmęczonego bardzo.

- Braki formalne są.

Kurwa - myślę sobie. No ale co zrobić - wiadomo, że nie mogło się spieprzyć tam gdzie spieprzyć się mogło, tylko spieprzyło się tam, gdzie spieprzyć się nie powinno. Zapytam o co chodzi - to się od razu wyśle - sąd uniknie wysyłania pisma do kancelarii. My zyskamy na czasie. Podatnicy zyskają na tym, że sąd nie będzie wysyłał za ich pieniądze. Sytuacja (z angielska) win-win dla wszystkich.

- A może mi Pani powiedzieć o co chodzi? My byśmy od razu wysłali - Państwo byście nie musieli wysyłać - bla bla bla...

- Nie mogę. - uderzyło mnie jak rosyjski pocisk w malezyjski samolot (tak wiem - chamskie - ale przyznacie, że zabawne.)

Postanowiłem jednak drążyć dalej - gdyż natura obdarzyła mnie uporem osła (i takąż inteligencją :P)

-A czemu Pani nie może?

- Bo nie mam akt - tutaj zostałem porażony bezbłędną logiką - to było jak cios prawym prostym na szczękę. Zebrałem się jednak bardzo szybko - lata treningu dały o sobie znać. Zdobyłem się zatem na szczyt bezczelności - na jaki zdobyć się można wobec pracownika państwowego...

- A czy mogłaby Pani zajrzeć? Bardzo nam zależy - użyłem słowa "nam" - aby wywrzeć delikatny nacisk psychiczny o charakterze grupowym.

- Nie mogłabym. - Spróbowała drugi raz tej samej taktyki. Ja jednak, mając już uprzednio uniesioną gardę, postanowiłem iść na całość i zadać pytanie, które mogło pracownicę zmusić do wynurzeń (jako pytanie otwarte) - ale mogło się także skończyć odłożeniem słuchawki. Pytanie brzmiało...

- A dlaczego?

Zadałem i z niecierpliwością czekałem na znany odgłos trzaśnięcia słuchawką. Tym razem jednak szczęście (ale tylko w tym momencie - cała reszta to jednak obraz nieszczęścia) było po mojej stronie, bo usłyszałem westchnienie nażartego wieloryba przygotowującego się do dłuższej wypowiedzi...

-Akta są u pracownika, który ma przygotować wezwanie. To jest dwa piętra nad nami. I ja nie pójdę po te akta. Ja nie robię wyjątków dla nikogo.

Po czym dodała coś - co spowodowało, że logika została nagle napadnięta w ciemnym lesie.Pobita, zakneblowana, związana, zamknięta w ciemnej małej chatce i następnie wielokrotnie zgwałcona, przez wypowiedź Pani urzędnik. Otóż usłyszałem dodane:

- Jak Państwo chcecie - to można przyjechać przeglądać akta.

Tutaj postanowiłem odwołać się do jednej małej szarej komórki, która - wierzyłem głęboko - jest gdzieś schowana, biedna i osamotniona - w mózgoczaszce Pani urzędnik.   

- Ale wie Pani - my jesteśmy z miasta oddalonego o 70 km. A jak ktoś przyjedzie, to po te akta i tak będzie trzeba iść. Więc jak mi Pani to powie teraz, to oszczędzi nam Pani sporo zachodu i kosztów. A gwarantuje Pani, że sprawa jest dla nas na tyle poważna - że ktoś przyjedzie te akta przeglądać.

Jednak moja nadzieja, co do istnienia unikalnej szarej komórki Pani urzędnik, ostatecznie została pogrzebana, zalana cementem a na jej miejscu postawiono mauzoleum z dedykacją - "Tutaj umarła nadzieja kretyna, który wierzył, że rozsądek może zwyciężyć głupotę" - ponieważ usłyszałem:

- To przyjeżdżajcie. - na szczęście Pani urzędnik nie dodała czegoś w stylu - No i chuj no i cześć - albo jeszcze gorszego.

 Cóż było robić - pomimo telefonów jeszcze dwóch osób - które głęboko wierzyły w swe zdolności negocjacyjne - a rozbiły się o mur tak jak i piszący te słowa - trzeba było jedną osobę wysłać te 70 km.

Jak się okazało sprawa nie była poważna - gdyby powiedziano nam przez telefon o co chodzi, to dałoby się to szybko załatwić. (to o czym pisałem na początku- czyli to nieszczęsne 50/50).

Dlaczego tak się dzieje.. cóż ja nie wiem i nie jestem widać godzien posiadać taką wiedzę. Ale myślę, że nie tylko ja. Mimo wszystko Pani z sądu życzę jak najlepiej, bo nie muszę życzyć jej źle. Wielokrotnie już się przekonałem, że w tym świecie jest mniejsza albo większa równowaga (nie napiszę, że sprawiedliwość - ale właśnie, że równowaga) - i ta Pani w jakiś sposób zostanie ukarana. Może nie teraz, może nie dziś, może nie na nimbie zawodowym - ale coś tam nad nią wisi - i prędzej czy później spadnie :) czego Wam i sobie życzę :D.

A tutaj piosenka artystki młodej, której premierowej płyty jestem bardzo ciekaw...