poniedziałek, 4 sierpnia 2014

rozmowy kontrolowane czyli głową w mur bicie

Czasem w życiu spotykają nas zdarzenia, które powodują, że zaczynamy wątpić w gatunek ludzki. Zaczynamy popadać w ogólny nihilizm, chcemy aby wszyscy ludzie wyginęli i aby wszystko zaczęło się od początku - bo może wtedy byłoby wszystko idealnie. Dlaczego nie zacząć jeszcze raz od pandy zamiast od ludzi ... Może pandość byłaby lepsza niż ludzkość...
Po tej preambule, czas by przejść do rzeczy.
Otóż zawód, który wykonuje powoduje, że nierzadko mam kontakt z pracownikami sądów - czytaj urzędnikami. O ile w przeważającej części urzędnicy Ci są bardzo pomocni i uprzejmi na zasadzie - ja wykonam swoją pracę, żebyś Ty mógł wykonać swoją - o tyle nieraz zdarza się trafić na zakałę urzędniczego rodu. Osobę, która stanowi niejako drzazgę na zdrowym ciele urzędniczej społeczności. Osobę, która z czystego braku dobrej woli utrudnia życie innym, a nie pokąd również sobie, ale o tym za chwilę...
Przedstawiam zatem tło dramatu:

Wysłaliśmy do jednego z sądów w południowej polsze pozew. Klientowi się śpieszyło, bo sytuacja dłużnika niepewna - może wziąć i upaść - a wierzycieli ma wielu, więc i klient może mieć problem z odzyskaniem pieniędzy.

Pozew został sprawdzony wielokrotnie, czy niczego w nim nie brakuje - w jego ramach powstała pewna wątpliwość (tak tak - prawo nie jest jasne i dlatego piszący te słowa może je pisać, gdyż nie umarł jeszcze przez to z głodu), która jednak była wątpliwością 50/50 - czyli mogliśmy zrobić albo dobrze albo źle :) - zależnie od tego jak się w danym sądzie przepisy interpretuje.

Pozew poszedł - czekamy, czekamy i nic...

Postanowiłem zatem zadzwonić do sądu z zapytaniem, co się w sprawie dzieje. Dzwonię na sekretariat wydziału, do którego pozew został złożony. W słuchawce telefonu słyszę TEN głos... Gdyby Godzilla i King Kong mieli potomstwo - to z pewnością miałoby ono taki głos. Gdyby ciężarówka wioząca cymbały uderzyłaby w fabrykę dzwonów - to właśnie tak by to brzmiało. Gdyby, ktoś stworzył ogromny talerz i równie ogromne sztućce i tymi sztućcami zaczął jeździć po tymże talerzu - to byłoby to, co usłyszałem w słuchawce.

- Słucham!!! - uderzyło mnie w twarz jak rękawica rycerska będąca wyzwaniem do pojedynku. Głos należał do osoby niemłodej - złamanej zapewne PRL-em jak i tegoż końcem. Złamaną  także faktem, że urzędnik przestał być panem życia i śmierci = mniej bombonierek - więcej pracy...

- Dzień dobry. Dzwonię z kancelarii takiej i takiej, chciałbym się dowiedzieć co się dzieje w sprawie tej i tej.

Słyszę westchnienie człowieka zmęczonego, zmęczonego bardzo.

- Braki formalne są.

Kurwa - myślę sobie. No ale co zrobić - wiadomo, że nie mogło się spieprzyć tam gdzie spieprzyć się mogło, tylko spieprzyło się tam, gdzie spieprzyć się nie powinno. Zapytam o co chodzi - to się od razu wyśle - sąd uniknie wysyłania pisma do kancelarii. My zyskamy na czasie. Podatnicy zyskają na tym, że sąd nie będzie wysyłał za ich pieniądze. Sytuacja (z angielska) win-win dla wszystkich.

- A może mi Pani powiedzieć o co chodzi? My byśmy od razu wysłali - Państwo byście nie musieli wysyłać - bla bla bla...

- Nie mogę. - uderzyło mnie jak rosyjski pocisk w malezyjski samolot (tak wiem - chamskie - ale przyznacie, że zabawne.)

Postanowiłem jednak drążyć dalej - gdyż natura obdarzyła mnie uporem osła (i takąż inteligencją :P)

-A czemu Pani nie może?

- Bo nie mam akt - tutaj zostałem porażony bezbłędną logiką - to było jak cios prawym prostym na szczękę. Zebrałem się jednak bardzo szybko - lata treningu dały o sobie znać. Zdobyłem się zatem na szczyt bezczelności - na jaki zdobyć się można wobec pracownika państwowego...

- A czy mogłaby Pani zajrzeć? Bardzo nam zależy - użyłem słowa "nam" - aby wywrzeć delikatny nacisk psychiczny o charakterze grupowym.

- Nie mogłabym. - Spróbowała drugi raz tej samej taktyki. Ja jednak, mając już uprzednio uniesioną gardę, postanowiłem iść na całość i zadać pytanie, które mogło pracownicę zmusić do wynurzeń (jako pytanie otwarte) - ale mogło się także skończyć odłożeniem słuchawki. Pytanie brzmiało...

- A dlaczego?

Zadałem i z niecierpliwością czekałem na znany odgłos trzaśnięcia słuchawką. Tym razem jednak szczęście (ale tylko w tym momencie - cała reszta to jednak obraz nieszczęścia) było po mojej stronie, bo usłyszałem westchnienie nażartego wieloryba przygotowującego się do dłuższej wypowiedzi...

-Akta są u pracownika, który ma przygotować wezwanie. To jest dwa piętra nad nami. I ja nie pójdę po te akta. Ja nie robię wyjątków dla nikogo.

Po czym dodała coś - co spowodowało, że logika została nagle napadnięta w ciemnym lesie.Pobita, zakneblowana, związana, zamknięta w ciemnej małej chatce i następnie wielokrotnie zgwałcona, przez wypowiedź Pani urzędnik. Otóż usłyszałem dodane:

- Jak Państwo chcecie - to można przyjechać przeglądać akta.

Tutaj postanowiłem odwołać się do jednej małej szarej komórki, która - wierzyłem głęboko - jest gdzieś schowana, biedna i osamotniona - w mózgoczaszce Pani urzędnik.   

- Ale wie Pani - my jesteśmy z miasta oddalonego o 70 km. A jak ktoś przyjedzie, to po te akta i tak będzie trzeba iść. Więc jak mi Pani to powie teraz, to oszczędzi nam Pani sporo zachodu i kosztów. A gwarantuje Pani, że sprawa jest dla nas na tyle poważna - że ktoś przyjedzie te akta przeglądać.

Jednak moja nadzieja, co do istnienia unikalnej szarej komórki Pani urzędnik, ostatecznie została pogrzebana, zalana cementem a na jej miejscu postawiono mauzoleum z dedykacją - "Tutaj umarła nadzieja kretyna, który wierzył, że rozsądek może zwyciężyć głupotę" - ponieważ usłyszałem:

- To przyjeżdżajcie. - na szczęście Pani urzędnik nie dodała czegoś w stylu - No i chuj no i cześć - albo jeszcze gorszego.

 Cóż było robić - pomimo telefonów jeszcze dwóch osób - które głęboko wierzyły w swe zdolności negocjacyjne - a rozbiły się o mur tak jak i piszący te słowa - trzeba było jedną osobę wysłać te 70 km.

Jak się okazało sprawa nie była poważna - gdyby powiedziano nam przez telefon o co chodzi, to dałoby się to szybko załatwić. (to o czym pisałem na początku- czyli to nieszczęsne 50/50).

Dlaczego tak się dzieje.. cóż ja nie wiem i nie jestem widać godzien posiadać taką wiedzę. Ale myślę, że nie tylko ja. Mimo wszystko Pani z sądu życzę jak najlepiej, bo nie muszę życzyć jej źle. Wielokrotnie już się przekonałem, że w tym świecie jest mniejsza albo większa równowaga (nie napiszę, że sprawiedliwość - ale właśnie, że równowaga) - i ta Pani w jakiś sposób zostanie ukarana. Może nie teraz, może nie dziś, może nie na nimbie zawodowym - ale coś tam nad nią wisi - i prędzej czy później spadnie :) czego Wam i sobie życzę :D.

A tutaj piosenka artystki młodej, której premierowej płyty jestem bardzo ciekaw...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz