wtorek, 28 maja 2013

komiksowo biznesowo

Nie będę ukrywał, że będąc małym blondynkiem w typie plakatu propagandowego Hitlerjugend zdarzało mi się czytywać komiksy. No dobra - robiłem to nawet nadspodziewanie często. Były to wspaniałe czasy kiedy w kioskach Ruchu (w sumie nigdy nie zgłębiłem czemu Ruch to Ruch a nie np. nie wiem Tarcica albo Śledziona - w kioskach Śledziony uważam że też brzmi przyzwoicie) jakaś tam Pani Gienia lub Zenia, co miesiąc dostawała ciężko zarobione pieniądze moich rodziców w zamian za zeszyty (tak to się profesjonalnie nazywa) o przygodach różnych tam takich dziwnych postaci. Generalnie sama idea superbohaterów jest w pewien sposób abstrakcyjna (kolo o umiejętnościach pająka, albo kolo przebrany za nietoperza, albo kolo z wielkim S na klacie) i  czytanie o nich może się wydawać niedorzeczne i dziecinne. Z drugiej strony jakieś tam parę tysięcy lat wstecz (a wsumie i nawet nie tak dawno - przeca latał niby taki po jakiś lasach w anglii) ludzkość jak długa i szeroka zabawiała się opowieściami o Herkulesach, Gilgameszach i tam innych Goemonach Ishikawach - dzisiaj nikogo to nie śmieszy. A jakby nie spojrzeć, to czym innym są komiksy jak nie transkrypcją starożytnych mitów w naszej kulturze popularnej (taaa potrafię tak mondrze napisać, że aż zemby szczenkajom :P). Ok - ostatnie zdanie jest tylko desperacką próbą uwznioślenia różnorakich historii o tym jak ktoś komuś daje po mordzie. 

Ja pisał będę dzisiaj jak zwykle nie o tym, na co wskazuje początek posta. Więc generalnie czytałem te komiksy (jak również książki, etykiety itd aż zmieniłem się w mola :P). Było nas chyba, czytaczy komiksów więcej, bo przez jakiś czas wydawnictwa komiksowe działały dosyć prężnie i był to okres myślę lat ok. 10. Komiksy te - przedruki wydawnictw hamerykańskich - pozwoliły liznąć nieco amerykańskiej popkultury, która już wtedy (tj w latach 90) dominowała w świecie zachodnim - a w świecie wschodnim, po upadku bloku (taki duży to był blok - duuuuuuuuupny wręcz - a wziął i upadł) dopiero się wcinała na całego. 

I jak wszystko w życiu co miłe, ładne i przyjemne okres kiedy komiksy czytałem dobiegł był końca. Pozostały jedynie wspomnienia, zupełnie do niczego nie przydatna umiejętność rozpoznawania superbohaterów oraz sentyment..... no właśnie sentyment - czyli taki swego rodzaju sęk w świadomości (zabrzmiało tak górnolotnie jak Edyta Górniak przy hymnie). I tenże sęk ostatnimi czasy postanowili wykorzystać Ci obrzydliwi kapitaliści z JU ES EJ. Ktoś tam mądry, między jednym burgerem a drugim, wpadł na pomysł wręcz obrzydliwie prosty i jak się okazało rodzący obrzydliwie duże zyski. Otóż - dajmy nieco już starszej młodzieży raz jeszcze to co miała w dzieciństwie. Tylko zróbmy to w formie albo poważnej (Batman) albo komediowej (Iron Man) żeby  nie obrażać ich inteligencji. I zróbmy to w formie takiej, żeby mogli na to zabrać dzieci. I zróbmy z tego film, bo na komiksy musieliby poświęcić za dużo czasu. 

I tak też mamy wysyp filmów o superbohaterach. I publika wali drzwiami, oknami, lufcikami i czym tam jeszcze popadnie. I leci strumień dolarów, juro, rupii, jenów, złotych itd itp. I generalnie wszystko się opiera o ten sentyment, który gdzieś tam kiedyś ktoś zaszczepił temu bajtlowi, bo kupił mu parę komiksów......

Jakie z tego wnioski - ano że ludzie są przewidywalni i zagrać im na sentymencie jest niezwykle łatwo. Co więcej, są oni gotowi wydać za ten sentyment pieniądze.......

I na koniec tradycyjnie piosenka z innego filmu sentymentem przepełniającego :) :



 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz