Ponieważ, co do zasady miła to być blog nie dotyczący li tylko i
wyłącznie poczynionych przez autora obserwacji, tudzież jego rozterek
moralnych, zadrapań egzystencjalnych i bolączek związanych z życiem
postanowiłem, że napiszę recenzję. Otóż obejrzałem film. Film nosi tytuł
"Rozdział 27" i jest filmem nie nowym, bo powstał w 2006 r. Scenariusz
filmu oparty jest na wydarzeniach dotyczących zabójstwa Johna Lennona
(Imagine all the people, sharing all the world ... yeah right). Historia
opowiedziana jest perspektywy zabójcy Lennona niejakiego Marka
Chapmana, który poza tym, że był typowym zjebem (przepraszam - był chory
psychcznie) to jeszcze był zjebem niebezpiecznym i jak się okazało
niebezpiecznym śmiertelnie. Po filmie poczytałem sobie o Marku (możemy
przejść na Ty prawda?? nie obrazisz się? no nie w sumie siedzisz w
pierdlu) na wikipedii. Po lekturze mogę powiedzieć jedynie, że wciąż
zachwyca mnie jak wykręcić i spaczyć może się ludzki umysł - Chapman był
i narkomanem i pijakiem i nawróconym katolikiem, świetnym pracownikiem,
uwielbianym przez dzieci którymi się opiekował - no generalnie człowiek
instytucja (uwaga sarkazm!). W rolę psychopaty wcielił się niejaki
Jared "30 sekund do marsa" Leto. Pana Leto należy podziwiać za to jak do
tej roli się przygotował tj. zrezygnował ze swojego standardowego
anorektycznego wyglądu żywego przyrządu do nauki anatomii (właśnie pod
mój dom podjechał autokar fanek i zaczynają ustawiać stos) i do roli
przytył ładnych parę kilo (co samo w sobie zapewne nie było jakoś
specjalnie trudne - hłe hłe hłe - daj pączusia hłe hłe hłe). Sam film
generalnie wygląda jak monodrama - bo, oprócz głównego bohatera,
pozostałe postacie mają raczej charakter epizodyczny (i na szczęście bo w filmie gra też Lindsay Lohan).
Tak więc słuchamy sobie tego co też działo się w głowie pana Chapmana. I
tutaj mam największy problem tym filmem, bo o ile do gry Leto jakoś
specjalnie nie można się przyczepić, o tyle scenarzysta nie popisał się
jakoś specjalnie i monologów udowadniających, że kolo był świrem
słuchamy przez 80 minut - niestety zaczyna to nużyć już po 40.
Generalnie przy tak bogatej biografii jaką miał Chapman (załamania
nerwowe, próba samobójcza etc.) dało się pokazać jego poprzednie
zwichrowania, a tak patrzymy jak się kręci w tą i w tamtą po tym Nowym
Jorku i wsumie to tak mało z tego wynika. Zapewne zamierzeniem reżyser
miało być pokazanie dramatyzmu ostatniego dnia przed zabójstwem, ale
dramatyzm ulatuje po tych 40 minutach i człowiek sobie mówi " No do
jasnej cholery weź, żesz już go zastrzel". Ścieżka dźwiękowa w filmie nie istnieje - albo przynajmniej ja jej nie zauważyłem ( a przecież, aż się prosi żeby w filmie o śmierci muzyka było jakieś nawiązanie do jego twórczości).
Również ostatnia scena - uwaga spoiler!!!! Lennon ginie - nie należy do
najbardziej dramatycznych w historii kina, właściwie to wogóle
dramatyczna nie jest - ot wyskakuje grubasek i sobie strzela. W mojej skali dostaje zatem 3 Żuczki (żart taki).
Całkiem fajna recka Ci wyszła.
OdpowiedzUsuńZabawna rzecz, że w tym samym czasie pomyśleliśmy, żeby recenzje pisać. Z tym zastrzeżeniem, że ja na razie napisałem tylko, że będę pisać a Ty NAPISAŁEŚ:)